poniedziałek, 28 listopada 2016

Siła, motywacja, inspiracja

https://www.google.pl/imgres?imgurl=http%3A%2F%2F3.bp.blogspot.com%2F-lfKnc0P1RYg%2FVIYxJlHKB2I%2FAAAAAAAACGc%2FgG2ZIiOO4Ws%2Fs1600%2FMasz%252Bw%252Bsobie%252Bmoc.png&imgrefurl=http%3A%2F%2F365cudow.blogspot.com%2F2014_12_01_archive.html&docid=QeXGKefZnnf_YM&tbnid=Z3X2BWnu6p4TAM%3A&vet=1&w=674&h=445&bih=662&biw=1366&ved=0ahUKEwibqIbggrLQAhWFhiwKHVmaAYYQMwhnKD0wPQ&iact=mrc&uact=8#h=445&vet=1&w=674
Jeśli dopiero jesteś na etapie myślenia o zmianach w swoim życiu, to na pewno szukasz do tego inspiracji i motywacji, walczysz sam/a ze sobą, ze swoimi słabościami, zbierasz siły by zacząć. Nie ważne, czy to dieta, zmiana pracy, przeprowadzka, powiedzenie prawdy przyjaciółce, rozpoczęcie/zakończenie związku, rozpoczęcie regularnych treningów, systematyczne dbanie o siebie. Wszystkie te rzeczy wymagają od nas pewnej odwagi i siły. Nie każdy ma tę moc w sobie, niektórzy jeszcze nie odkryli, że ją mają.

Może nawet na ten blog trafiłeś/aś szukając motywacji i/lub inspiracji. Nic dziwnego, chyba każdy szuka porad jak i od czego zacząć zmiany w swoim życiu. Dziś będę pisała o mojej sile i motywacji mając na myśli głównie moją metamorfozę. O tym jak zaczęłam przeczytasz TU [klik!]

Zdaję sobie sprawę, że Ameryki tym postem nie odkryję, ale czuję wewnętrzna potrzebę podzielenia się z Wami moimi inspiracjami, motywacją i siłą, która... jest we mnie! (w Tobie również!) Tak, tak dobrze czytasz, tylko może musisz tą siłę odkopać z czeluści własnego ja, bo ona drzemie w każdym z nas! 
Jak to mówią: 
"dla chcącego nic trudnego!"
"chcieć to móc"
"nie oglądaj się za siebie"
"nikt nie będzie żył za Ciebie!"
"bierz byka za rogi"

Te i wiele innych banałów słyszałeś pewnie nie raz, dlaczego więc nie wcielisz ich w życie? Jeśli nie spróbujesz, jeśli nie podejmiesz ryzyka, to nic nie zyskasz, nic nie zmienisz i będziesz ciągle tkwił/a w miejscu a może nawet zaczniesz się cofać. Nie wolno zamykać się w swojej strefie komfortu i budować z niej coraz wyższego muru! Z życia należy brać garściami, bo do odważnych świat należy! 

Myślisz, że łatwo mi tak mówić/pisać, tak masz racje. Wiesz dlaczego? Bo od kiedy pamiętam żyłam pełna piersią, walczyłam o swoje i rozpychałam się łokciami jeśli musiałam, nie bałam się podejmowania decyzji i wyzwań, mało mnie interesowali inni i ich zdanie, potrafiłam też mówić "nie". Tak, zdaje sobie sprawę, że nie każdy ma tak silną osobowość jak ja i nie każdy ma taki charakterek, ale można i warto nad sobą pracować! Zacznij od małych rzeczy. Masz długie włosy i zawsze marzyłaś o krótkich? Idź do fryzjera albo sama chwyć za nożyczki i skróć je! Nie musisz od razu na chłopaka ;) Ale zrób to, jak Ci się nie spodoba, to włosy odrosną. Marzysz o  byciu sexy, ale nie masz ciała XYZ (tu wpisz swój ideał, ja nie wiem co i kto jest aktualnie na topie), to rusz dupsko z kanapy i idź na długi, szybki spacer, zacznij jeść zdrowo! Zajadając smutki kolejnym ciachem, lub zapijając piwkiem i zagryzając pizzą (tu wpisz, to co lubisz najbardziej i czym grzeszysz) pogrążasz się jeszcze bardziej! Zrzuciłeś/aś 2 kg? Super! Nie katuj się, że mało, że nie widać. Zamiast tego kup sobie w nagrodę np. nową szminkę, czy bluzkę albo upiecz jakieś zdrowe ciasteczka owsiane, czy marchewkowe. Ale UWAGA - poprzestań na kilku małych, nie zżeraj od razu całej blachy, bo szlag trafi Twój mały sukces i wpadniesz w błędne koło, bo okazać się może, że przybył kilogram. Wtedy pewnie się poddasz i za rok przed wakacjami znów zaczniesz się "odchudzać". Po co Ci to? Jesteśmy tylko ludźmi! Zdarzyło Ci się nażreć jak świnia? Trudno, wskakuj w adidasy i dresik i zapierdzielaj z ulubionym treningiem, tylko nie oszukuj! Daj z siebie 300%! A za miesiąc może się okazać, że masz 5 lub 10 kg mniej - wszystko zależy od Twojego organizmu i od tego z jakiej wagi schodzisz.
Kochasz siebie w szpilkach, ale nie umiesz w nich chodzić? Kup je sobie, zrób się na bóstwo i powrzucaj swoje selfie do sieci, daj dużo hasztagów i czekaj na lajki. Tak wiem, płytkie i narcystyczne, ale poprawia humor i raz na jakiś czas warto w ten czy inny sposób podnieść sobie samoocenę. Ważne, że działa i są efekty, a chyba o to chodzi? Tylko błagam - nie rób tego dla samego lansu, rób to dla siebie!

Dobra koniec pierdolenia, bo przykłady mogę mnożyć. 
Inspiracja? Wiem, że ludzie szukają jej na różnych grupach wsparcia, wśród znajomych, ale mnie to frustruje i odradzam mocne inspirowanie się kimś i jego efektami, bo to może odnieść odwrotny skutek. Zwłaszcza, jeśli wierzysz w cuda. Przykład? Proszę bardzo (tak będę monotematyczna, znów o ćwiczeniach). Postanowiłeś/aś sobie, że zrobisz 30-dniowe wyzwanie z Mel B (tu wpisz swoje dowolne), to naturalne, że szukasz zdjęć/filmików z efektami i co? Wyskakują laski/faceci z brzuchami jak gwiazdy fitness... Efekt? Albo całkowicie sobie odpuścisz, bo dojdziesz do wniosku, że Ty tak nie będziesz wyglądać, albo odpuścisz po kilku/kilkunastu dniach, bo nie widać takich efektów. I najgorsza opcja, zrobisz to 30-dniowe wyzwanie, efekty jakieś są, ale nie takie jak sobie wymarzyłeś/aś i wracasz do siedzącego trybu życia i hamburgerów, czy co tam lubisz wcinać. Poddajesz się. Heloł! Skoro masz brzuch Pasibrzucha, na który nierzadko pracowałeś kilka/kilkanaście lat, to nie łudź się, że w ciągu 30-stu dni będziesz miął ciało młodego boga! Ja wiem, że to frustruje, ale musisz znaleźć w sobie siłę, zagryźć zęby i zapierdalać dalej. Tak będzie pot, krew i łzy, ale bez tego niczego nie osiągniesz! Widziałeś kiedyś żeby dom wybudował się od machnięcia czarodziejska różdżką w parę sekund, zwłaszcza kilkadziesiąt lat wstecz, kiedy nie było tylu maszyn? NIE! To nie wymagaj takich cudów od siebie i od swojego ciała. Tak samo awansu w pracy nie osiągniesz w ciągu 8 godzin, zanim własna firma się rozkręci i zacznie przynosić zyski, też będziesz musiał zarwać niejedna noc i zasuwać za 3 osoby! Życie to nie bajka i mało kto ma podane wszystko na złotej tacy pod nos bez własnej ciężkiej pracy.
Podsumowując, inspirujcie się innymi, ale nie zafiksujcie się w tym. Z czasem, Ty sam powinieneś stać się inspiracja dla siebie samego, może nawet i dla znajomych? Ktoś może zapisze się na siłownię, kupi rower i będzie jeździł, wyjdzie na spacer, bo zobaczył, że Ty ćwiczysz i wyglądasz lepiej. Dożyj dnia, w którym obudzisz się i powiesz sobie "codziennie budzę się piękniejszy/a (lepszy/a lub co tam sobie wpiszesz), ale dzisiaj to już kurwa przesadziłem/am!"

Niech Twoją motywacja będą Twoje sukcesy, nawet te maleńkie! Rozpieszczaj się, bądź nieco egoistyczny/a, miej czas dla siebie. Rozkoszuj się najmniejszymi miłymi rzeczami/zdarzeniami/cheet mealem. Nie obwiniaj się jeśli coś Ci nie wyjdzie! "PADŁeś/aś? POWSTAŃ PODNIEŚ KORONĘ I ZASUWAJ!!!"

Nie porywaj się z motyka na słońce, wyznacz sobie małe cele - etapy na drodze do sukcesu! Mój przykład: na dobrą sprawę miałam nadwagę rzędu 40 kg. Myślicie, że gdybym wtedy powiedziała sobie, że w rok to zrzucę, to by się udało? Nie sądzę, to za duże obciążenie psychiczne, bo nawet jak zrzucisz 10, to i tak zostaje 30... Powiedz sobie, na początek, ze dobrze będzie jak spodnie zaczną Ci spadać z tyłka ;) potem dajmy na to dąż do 8 z przodu na wadze, do 7 do 6 i jeśli dasz radę to do 5, ale nie wyznaczaj sobie sztywnych dat! Bądź racjonalny, wymagaj od siebie dużo, ale nie za dużo! 

Jeśli mimo tego trudno Ci się zmotywować, to może spróbuj robić "raporty" w mediach społecznościowych? Chwal się swoimi sukcesami, melduj o treningach, pisz deklaracje i plany na przyszłość - mi osobiście to pomaga ;) bo jak to tak ogłosić światu, że od dziś zapierdzielam z treningami i walczę o najlepszą wersje samej siebie, zebrać ileś tam lajków i komentarzy a jutro wstawić foto, na którym obżeram się tłustymi frytkami, czy chlam piwko a obok micha chipsów?! I nie chodzi tu o niską samoocenę, czy brak wiary w siebie, ale mi takie publiczne deklaracje pomagają nie zbaczać z obranej trasy ;) Jak wszyscy, ja również mam w sobie małego, cholernego lenia, który namawia do odpuszczenia sobie. Powtarzam sobie, że co to, to nie! Za dużo już osiągnęłam swoją ciężką praca, aby tak po prostu teraz to zaprzepaścić.
Ciebie być może inspiruje, motywuje i daję siłę co innego, nie ważne co, ważne abyś znalazł/a to w sobie! I zacznij działać: od dziś! teraz! tutaj! nie od jutra! 

I chyba najważniejsze w tym wszystkim, raz na jakiś czas odpuść sobie! NOBODY IS PERFECT! wyśpij się, posiedź przed kompem, poczytaj zamiast ćwiczyć 2 godziny, zrób sobie coś pysznego do jedzenia (ale nadal zdrowego!). Jeśli musisz zaszyj się pod kocem, nawet popłacz w poduszkę, czy na ramieniu partnera. Masz do tego prawo! Nawet najsilniejsi mają gorsze dni, ale pamiętaj aby nie rozczulać się nad sobą zbyt długo, bo odniesiesz odwrotny efekt. Zamiast ulgi zdołujesz się i coraz częściej zaczniesz sobie odpuszczać pod byle pretekstem. We wszystkim należy odnaleźć umiar i osiągnąć harmonię w swoim życiu, każdy inną, swoją. Pokonujcie swoje słabości i wsłuchujcie się tym samym we własny organizm. Wszystko co robisz rób dla siebie, dbając aby to było dobre dla Ciebie. Nie staraj się za wszelką cenę dogodzić wszystkim, jak wyżej - odrobina egoizmu jeszcze nikomu nie zaszkodziła ;) 

I jeszcze jedna, bardzo ważna kwestia. Unikajcie jak ognia toksycznych ludzi, którzy próbują Was zgnoić, nie dajcie sobie wmówić, że jesteście słabi, że czegoś nie możecie, że jesteście nikim! Niestety często osobą, która Cię gnoi i poniża jest najbliższa Ci osoba...(przerobiłam to na własnej skórze). Wiem, że nie zawsze jest to łatwe, ale za wszelką cenę spróbuj się od niej odciąć. Jeśli potrzebujesz pomocy, to nie bój się o nią poprosić! Psycholodzy nie gryzą i nie są dla wariatów ;) Ja nawet w najtrudniejszych momentach ogarniałam się sama, ale nie każdy jest na tyle silny. Nie pozwólcie na to, aby ktoś dowartościowywał się Waszym kosztem!

Uff, no dobra to tyle na dziś. Możliwe, że jeszcze wrócę do tematu, bo może coś szczególnie Was zainteresowało? Może będziecie o czymś chcieli przeczytać? Macie pytania? Zadawajcie je w komentarzach, jestem ciekawa Waszego zdania na temat siły, motywacji i inspiracji.

poniedziałek, 21 listopada 2016

Moja dieta a właściwie to nie dieta + dobry wege dietetyk

http://dietetyk-dietetyka-poznan.eu/
Zacznę od tego o czym już kilka razy wspominałam, nie lubię słowa  dieta!!! Kojarzy mi się ono z artykułami z czasopism dla kobiet, których jest pełno wiosną, bo przecież musimy dobrze wyglądać latem w bikini... A już konwulsji dostaję, kiedy czytam o diecie 1000 lub 1200 kcal - nóż w kieszeni się otwiera! Może i trochę schudniesz, może nawet bardzo, ale wrócisz do poprzedniej wagi (a nawet większej!) jeśli tylko zaczniesz normalnie jeść. Taka dieta to głodówka i robisz sobie nią wielką szkodę! 

Więc ustalmy sobie raz na zawsze - NIE JESTEM NA DIECIE ODCHUDZAJĄCEJ I NIE LICZĘ MANIAKALNIE KALORII, JESTEM NA DIECIE WEGAŃSKIEJ NISKOTŁUSZCZOWEJ I STARAM SIĘ JEŚĆ ZDROWO I RACJONALNIE. JESTEM NA REDUKCJI. Jako nastolatka niestety próbowałam wielokrotnie schudnąć na przysłowiowej sałacie i jabłku, teraz tego żałuję, ale cóż człowiek młody, to często człowiek głupi i naiwny. 

O zrzuceniu zbędnych kilogramów myślałam od zawsze, ale przerażało mnie liczenie kalorii, ważenie produktów, drążenie i  pamiętanie co ile ma kalorii, ile jeść węgli, ile tłuszczy, ile białka - to nie dla mnie, umysł humanistki tego nie ogarnie hehe. Inna sprawa, że nie znoszę ograniczeń i zakazów, nie potrafię jeść ciągle tego samego, a tak często są układane jadłospisy. Kocham jeść, dobrze zjeść. Lubie nowości, eksperymenty i różnorodność w kuchni. Często miewam jakieś zachcianki, na które diety nie pozwalają i co? Dręczę się psychicznie, jeśli choć raz próbowałeś/aś schudnąć, to pewnie wiesz jak to jest, znasz to uczucie. Jeśli dieta ma być ciągłym odmawianiem sobie wszystkiego i marzeniem, żeby zjeść coś innego, smaczniejszego, to nie jest to dobra dieta. Zadręczysz się, zaczniesz zajadać wyrzuty sumienia, jeśli zjadłeś coś spoza dietetycznego menu i... no właśnie efekt jojo gwarantowany.

Jak ja sobie z tym poradziłam? 
Po pierwsze byłam bardzo mocno zdeterminowana i zmotywowana - wiedziałam, że to ten moment, że muszę to zrobić, dlatego nie traktowałam odstawienia smacznych, ale niezdrowych produktów jako kary. Musisz raz na zawsze zmienić swoje nawyki żywieniowe! Oczywiście grzeszki są dopuszczalne, ale nie za często i jeśli sobie na nie pozwolisz, to nie rób tego codziennie, bo osiągniesz odwrotny efekt od zamierzonego.
Po drugie polecam Ci pójść do dobrego dietetyka, który nie jest "obłąkany", fachowiec pomoże Ci zbilansować dietę, skoryguje Twoje nawyki żywieniowe, udzieli rady, wskazówki, wsparcia. Nie oszukujmy się, nie każdy dietetyk jest dobrym dietetykiem, a już na pewno trudno takiego znaleźć jeśli jest się weganką, czy nawet wegetarianką. Pewnie znacie te teksty "skąd weźmiesz białko", "musisz jeść mięso żeby nie mieć niedoborów", "człowiek jest mięsożerny", "jak nie będziesz jadł nabiału to wypadną Ci zęby i kości zaczną się łamać" - srata tata, bzdury jakich mało! 
Nie będę Cię oszukiwała, że to tania sprawa. Ja miałam to szczęście, że moja dobra znajoma, poznana dzięki Tajdze, również psia mama i weganka jest jednocześnie wege dietetykiem. Czy można chcieć więcej? Dlatego o kosztach tu nie napiszę, zwłaszcza, że z braku czasu pierwsza wizyta wypadła akurat w moje urodziny ;) Nie dostałam zjebki, za to, że się zapuściłam, nie było trucia diety i braku zrozumienia dla mojego weganizmu - bajka i czysta przyjemność. Bardzo ważne jest abyś wybrał dietetyka, który Ci odpowiada i robi dobra robotę a nie tylko udaje, że jest dietetykiem. Na jednej wizycie się nie skończy. Dobry dietetyk zacznie od ankiety, wywiadu z Tobą, zapyta o ewentualne problemy zdrowotne, uwzględni Twój tryb życia oraz to co lubisz i czego nie lubisz. Jaki jest sens wmuszać w siebie np bataty, których ja osobiści nienawidzę, tylko dlatego, że tak każe dietetyk? Będziesz przez tydzień zapisywał, to co jesz, dietetyk to zanalizuje, skoryguje i dostaniesz swój indywidualny jadłospis. No i ważna sprawa, będziesz miał zrobiona analizę składu ciała, która prawdę Ci powie ;) Kolejna bardzo ważna kwestia, ilość zjadanych przez Ciebie kalorii będzie indywidualnie dopasowana do zapotrzebowania Twojego organizmu z uwzględnieniem aktywności fizycznej (jeśli masz jej dużo, możesz jeść więcej!). Nie będę się tu wgłębiała w tajniki i wzory wyliczania tego, to nie moja broszka, dociekliwi znajdą kalkulatory w sieci.
Kim jest ten cudowny dietetyk? Już mówię, to Kaya Szulczewska #wege-dietetyk.pl FB, strona internetowa: wege-dietetyk Klik! 

Info ze strony:
"Wege dietetyk to osoba, która zatroszczy się o to by twoja wege dieta była zbilansowana i zdrowa. Przestrzegając norm ustalonych dla populacji naszego kraju, dobiorę dla Ciebie odpowiednie produkty i pomogę w zrównoważeniu diety, tak by służyła zdrowiu, a przy tym była smaczna i przystępna.

Niezależnie czy jesteś wege od lat, czy dopiero zaczynasz swoją przygodę z wegetrianizmem/ weganizmem/ witarianizmem, jeśli masz wątpliwości czy dieta twoja/twoich dzieci/bliskich jest dobrze skomponowana pod względem dietetycznym, zapraszam na konsultacje.

Realizuje też cele żywieniowe takie jak schudnięcie, pomoc w powrocie do zdrowia, czy dieta dla sportowca. Podejmuje się też prowadzenia diet witariańskich lub diet dla alergików (wysoko eliminacyjnych).

Najważniejsze byśmy byli zdrowi i uśmiechnięci.

Kaya Szulczewska- wege dietetyk, coach, trener zdrowia"

Dodam, że ten post nie jest w żaden sposób sponsorowany i nie płacą mi za reklamę! Zdziwiony? Nie mam powodu żeby owijać w bawełnę, bo po co? 
Kaja "w 2013 zdała egzamin zawodowy i otrzymała certyfikat zawodowy z Ministerstwa Edukacji Narodowej potwierdzający jej kwalifikacje w tym zawodzie" - nie jest więc szarlatanem ;)

Co mówi o sobie? "Jako, że jestem wegetarianką z 14-stoma latami stażu, w tym weganką od 2009 i wiem jak ciężko czasem znaleźć otwartego na diety wegetariańskie dietetyka, oferuję swoją profesjonalną pomoc w ustalaniu wege diety" - potwierdzam jej profesjonalizm i genialne podejście do klienta, to właściwy człowiek na właściwym miejscu

Dlaczego skorzystałam z pomocy dietetyka? Początkowo kilogramy leciały mi w dół jak szalone, bałam się, że nabawię się jakichś poważnych niedoborów, nie maiłam czasu na szukanie (często sprzecznych) informacji w sieci i próby układania jadłospisu. Nie chciałam też kolejny raz zaprzepaścić moich początkowych sukcesów. No i jak już się powiedziało A trzeba dojechać do Z, chciałam zrobić wszystko tak, aby miało ręce i nogi. Od mojej dietetyczki dostałam jadłospis na 7 dni oraz około 30 przepisów + porady i wskazówki. Wcześniej, po pierwszej konsultacji miałam przez 7 albo 10 dni (nie pamiętam w tej chwili) zapisywać, to co jem, aby mogła skorygować mój jadłospis i ułożyć go indywidualnie pod moje gusta i tryb dnia. Otrzymałam też wtedy ogólną, ale dokładną rozpiskę grup produktów z uwzględnieniem dozwolonej zjadanej ich ilości na szklanki i łyżki lub wagę (owoce). Produkty te były podzielone na 2 tace - zieloną i żółtą, te z zielonej mogłam jeść w większych ilościach, z żółtej nie. Kaya kładzie nacisk na nauczenie klienta samodzielnego komponowania sobie posiłków, co było dla mnie super opcją. Myślę też, że taki sposób podejścia do diety rokuje na łatwiejsze trzymanie się jej i mniejsze zniechęcenie nią, bo nie jest monotonna.


Ofertę i cennik znajdziesz TU, średnia cena za 2 konsultacje, jadłospis i ewentualna korektę to 200 zł - mogłam coś pokręcić, więc jeśli chcesz spróbować, zapytaj u źródła o szczegóły, Kaja przyjmuje w Warszawie. 

Uwaga: niestety jeśli jesteś mięsożercą i/lub nabiałożercą musisz poszukać sobie innego perfekcyjnego dietetyka ;) Ja ze swojej strony polecam każdemu przejście na weganizm albo przynajmniej ograniczenie spożycia mięsa i nabiału - poczujesz się lepiej i pomożesz zwierzętom.


Minęły właśnie 3 miesiące od mojej pierwszej konsultacji dietetycznej, jak jem, czy trzymam się jadłospisu? Co jest dla mnie teraz najważniejsze w komponowaniu posiłków? Odpowiedź znajdziesz niżej.


Moje dzienne zapotrzebowanie kaloryczne zostało ustalone na 1800 kcal, proporcje pozyskiwania energii z poszczególnych makroskładników miałam ustalone na (dieta niskotłuszczowa):
Węglowodany: 65 / Białko: 15 / Tłuszcze: 20
(W razie zbyt niskiej kaloryczności, mogłam zwiększyć podaż węglowodanów i jeść bliżej proporcji 80/10/10.) 
Obecnie staram się je obcinać do około 1600 kcal, bo schudłam od tamtego czasu ponad 10 kg, więc jest ono mniejsze, miałam też zastój w spadku wagi i centymetrów. Bez bicia przyznaje się, że jadłospisu praktycznie nie przestrzegałam rygorystycznie... A to nie miałam jakiegoś produktu i nie miałam czasu skoczyć do sklepu, a to nie miałam ochoty na zupę lub surówkę z kapusty, ale starałam się jeść to co w jadłospisie, wymieniając posiłki między dniami, czy wymieniać produkty na podobne kalorycznością. Nie ważyłam jedzenia i nie ważę, bo bym zwyczajnie oszalała, staram się pilnować objętości, odmierzam porcję szklanką lub łyżką. Dieta ma być łatwa i przyjemna, nie może nas przytłaczać. Z czasem nauczyłam się sama intuicyjnie tak komponować posiłki, że nawet odbiegając mocno od jadłospisu, to wskazówka wagi i tak idzie w dół - a chyba o to chodzi. Jadłospis jest dla mnie inspiracją i bazą, która dostosowuje do moich zachcianek kulinarnych. Może i nie jest to dobre, ale jak już wspominałam nie lubię monotonii i rygorów, Jeśli Ty lubisz mieć wszystko ściśle określone i zaplanowane, to OK. Każdy musi znaleźć swój optymalny sposób na osiągnięcie sukcesu. W sprawdzaniu kaloryczności posiłków oraz pilnowaniu proporcji i dostarczaniu organizmowi odpowiedniej ilości witamin i minerałów pomaga mi CronometerJeśli wykonam wyjątkowo ciężki trening to pozwalam sobie zjeść więcej, ale to logiczne, że organizm potrzebuje wtedy więcej paliwa, pilnuje tylko aby zawsze było to zdrowe paliwo - "jesteś tym, co jesz!". Są też przerózne apki do monitorowania zjadanych kalori i aktywności fizycznej, ale szkoda mi na nie czasu ;)

Nie podam Wam tu dokładnego jadłospisu, bo nie jestem uprawniona do jego upubliczniania. Do tegao każdy z nas ma inne zapotrzebowanie kaloryczne i prowadzi inny tryb życia i nie każdy będzie chudł na jednej uniwersalnej diecie, bo trzeba ja dobrać indywidualnie. Pamiętajcie więc, że jedząc, to co ja możecie nawet zacząć tyć (sic!). Kluczem jest odpowiednie zbilansowanie wszystkiego i wsłuchanie się w potrzeby swojego organizmu. 

Postaram się ogólnie napisać, co jem przykładowo w ciągu mojego dnia.

  • I śniadanie: kanapki z twarogiem z tofu + pomidor, rzodkiewka, ogórek, seler naciowy itp - zależnie od tego, co mam w lodówce i od tego, na co mam ochotę + kawa rozpuszczalna z mlekiem sojowym lub zamiast twarogu guacamole, albo kanapki z wędzonym tofu, inny przykład, to 2 kanapki z masłem orzechowym, dżemem i bananem
  • II śniadanie: jak mam czas to koktajl lub smoothie, jak nie to wcinam banana, jabłko, gruszkę, kiwi lub inne owoce +/- 500g (do koktajli dodaję łyżkę chia lub świeżo mielonego siemienia lnianego)
  • obiad (jedzony na 2 razy): duży talerz zupy kremu z dowolnych warzyw lub pomidorowej, czasem krupniku, ok. 3/4 szkl kaszy lub ryżu + surówka z kapusty, albo warzywa do pochrupania, czasem buraczki ze słoiczka + 2-4 kotlety na bazie strączków (zależy od wielkości) lub 2 grube plastry pasztetu z fasoli lub soczewicy lub kotlety i duża ilość warzyw na patelnie z mrożonki przygotowanych bez tłuszczu, czasem jest to kalafior i brokuł z sosem fistaszkowym lub czosnkowym ze słonecznika
  • podwieczorek: najczęściej pomijam, bo jem obiad rozbity na 2 dania, jeśli obiad jest jednodaniowy to zjadam np. kilka ciastek marchewkowych, pudding/budyń z kaszy jaglanej, czasem zjadam 4 małe lub 2 duże kostki gorzkiej czekolady, najbardziej lubię z dodatkami - mięta, żurawina, skórka pomarańczowa (zależy od czekolady) - może nie najzdrowsze, ale lepsze to niż paczka kupnych ciastek :P
  • kolacja: sałatka z gotowej mieszanki sałat/szpinaku + papryka/ogórek/pomidor/oliwki - co akurat mam pod ręką i na co mam smaka + domowy dressing, jeśli ni przegięłam z ilością strączków, to wcinam hummus z marchewką, selerem naciowym i rzepą białą/rzodkiewką, świeżym ogórkiem + kawa zbożowa z mlekiem roślinnym

*w swojej kuchni używam bardzo wielu przypraw (o tym w poście "kuchenne must have"), unikam cukru (mam go pod dostatkiem w owocach) oraz ograniczam sól, syropu glukozowo-fruktozowego i tłuszczów utwardzonych unikam jak ognia, wyjątek dżemy, na które czasem mam ochotę 
*co by nie zapuścić korzeni w kuchi gotuję na kilka dni, czasem jednego dnia 2-3 obiady i mam na cały tydzień różne zestawy - wystarczy odgrzać, kotlety robię hurtowo, czasem mrożę
*zdarza mi się jadać fit ciasta i batony mocy, czy lody z bananów i masła orzechowego, ale zawsze zastępuje nimi któryś posiłek, nie są one przekąską między posiłkami, wyeliminowałam podjadanie między posiłkami
*jeśli w batonach/ciastach używam owoców lub suszonych owoców, to nie jem już w ten dzień owoców ani nie robię koktajlu/smoothie
*jeśli użyje do czegoś oleju/oliwy to obcinam tego dnia ilość orzechów/pestek/nasion
*owoce staram się jeść do godziny 14, podobno potem cukry się odkładają :P lepiej uważać, tak na wszelki wypadek
*jem też inne rzeczy, ale nie sposób jest wymienić wszystkiego w 1 poście, przykłady mogę mnożyć
*inne zasady, których przestrzegam znajdziesz TU [klik!]

➤ Obowiązkowo dużooo wody mineralnej, chociaż w chłodne dni mam z tym problem i nie zawsze dociągam do 1,5 l, latem lub przy intensywnych ćwiczeniach dochodzę nawet do 3-4 litrów + od jesieni herbatki owocowe/ziołowe/zielone (latem i podczas ciepłej wiosny/jesieni praktycznie w ogóle nie pije herbaty, nie mam na nią ochoty)

➤ Orzechy/pestki/nasiona są niezbędne w zdrowej diecie, nie wymieniłam ich w przykładowym jadłospisie, bo różnie je spożywam, często dodaje do czegoś, albo chrupie orzechy do śniadania ich ilość zależy też od tego, czy zgrzeszyłam i dodałam gdzieś olej/oliwę. Średnio 3 łyżki dziennie. Uwielbiam słonecznikowy sos czosnkowy lub twarożek z pestek słonecznika.

➤ + płatki drożdżowe jako źródło witamin z grupy B i innych ważnych składników odżywczych, plus chia lub siemię lniane , które wymieniłam w jadłospisie

➤suplementacja witaminą B12 przez cały rok oraz D w okresie jesienno-zimowo-wiosennym (wszystkożercy też powinni supmementować te witaminy!)

Pewnie wydaje się Wam, że jem dużo - tak jem dużo, ale zdrowo, co ważne i wciąż chudnę ;) Nie robię ze swojego ciała śmietnika. Skoro już wiecie, co jem i Wasza ciekawość w tym temacie chyba została zaspokojona, to niebawem dowiecie się szczegółowo o mojej aktywności fizycznej. trzymajcie rękę na pulsie! Obserwujcie, aby być na bieżąco ;)

Chętnie przeczytam w komentarzach o tym, co Wy robicie dla siebie? Czy już dbacie o to, co wrzucacie do brzucha, czy dopiero planujecie przejść na zdrowsze odżywianie?
Już na sam koniec pamiętajcie, że brzuch robimy w kuchni!

70% sukcesu to dieta, 30% ćwiczenia!

Udanego tygodnia!


czwartek, 17 listopada 2016

Krytyczny moment i decyzja o rewolucji w moim życiu, czyli o tym, jak zacząć zdrowo się odżywiać.

grafika google
Ten krytyczny moment, to był dzień pod koniec czerwca, kiedy waga pokazała 96 kg przy wzroście 165 cm... Jest początek lipca 2016 roku, niespełna 1,5 miesiąca przed moimi 29 urodzinami i decyzja - albo teraz albo nigdy! Mam nieco ponad rok żeby do 30-stych urodzin zostać najlepszą wersją samej siebie!!! Powiedziałam sobie: "Dziewczyno, masz ostatnia szanse żeby się ogarnąć i doprowadzić do ludzkiej postaci! Nikt tego za ciebie nie zrobi! Teraz masz najlepszy czas, zegar tykający do 30-stki i świadomość, że z wiekiem będzie coraz trudniej schudnąć muszą ci dać mega motywacje!" I tak się stało - koniec z wymówkami, nie ma, że boli, że od jutra, że mi się nie chce. Jeśli mnie znacie, to wiecie, że jestem cholernie uparta i dążę do celu niemalże po trupach jak coś sobie postanowię. 

W sumie, to nie waga zadecydowała o rewolucji w moim życiu. Bardziej to, że nie mogłam już patrzeć na swoje odbicie w lustrze, w witrynach sklepowych, coraz trudniej było kupić fajne ciuchy, które dobrze leżały. Wcześniej zamiast się ogarnąć, to jadłam na pocieszenie. Tamtej Anki już nie ma! i nie wróci! Chciałam się też zmierzyć sama ze sobą, bo bądźmy szczerzy - odchudzanie wymaga od nas niezłej dyscypliny i mega samozaparcia i uporu, zwłaszcza na początku, zanim przestawimy się na zupełnie inne życie i je polubimy bardziej od wcześniejszego. Nie będę owijała w bawełnę, jeśli nie masz jaj ze stali i silnego charakteru, to będzie Ci ciężko schudnąć raz a dobrze i to bez efektu jojo.

Początki? Bardzo niewinne. Myślałam, że będzie jak zwykle, czyli stracę troszkę brzuszka jak co lato, bo jest masa świeżych warzyw i owoców a przez upały nie miewam ochoty na konkretne jedzenie. Nie miałam planu, ale gdzieś w głowie tliła się myśl, że teraz muszę, że do 30-stki będę szczupła i piękną. Nie było to jednak moja obsesją. 
grafika google
Nie lubię słowa "dieta" i "odchudzanie" na ich widok lub dźwięk mam gęsia skórkę. Dlatego też unikam tych słów na moim blogu i w życiu. Jeśli już mówię o diecie, to mówię o diecie wegańskiej, ale dla mnie to bardziej styl życia niż dieta w rozumieniu potocznym. Dieta i odchudzanie wielu ludziom źle się kojarzy (mi również), mówiąc przechodzę na dietę ludzie najczęściej niestety tylko na chwile zmieniają swoje odżywianie i tak w kółko, bo lato się zbliża, bo sylwester i trzeba się w kieckę zmieścić. A w tym wszystkim nie o to chodzi! To nie ma być męczarnia, kara i katorga, żeby mieć efekty trzeba polubić nowy, zdrowszy styl życia już na zawsze. Bez tego moim zdaniem nie ma mowy o sukcesie. Pamiętajcie, że nie ma jednej uniwersalej recepty na sukces, nie istnieje "dieta cud", która uczyni Was szczupłymi i pięknymi bez Waszej pracy.

Co więc zrobiłam, że zaczęłam chudnąć? Poniżej moje małe kroczki do sukcesu:

  • Mocno ograniczyłam porcje, ale warzywa i owoce jadłam praktycznie do oporu, również te pieczone, gotowane, czy duszone. 
  • Ilość zjadanego dziennie pieczywa ograniczyłam do 1-4 małych kromek pełnoziarnistego chleba lub 2 bułeczek fitness, były dni kiedy w ogóle nie zjadłam pieczywa. Ograniczenie pieczywa było chyba najtrudniejsze, bo kocham kanapeczki. 
  • Koniec z majonezami, pesto, sosami, frytkami, pasztetami i burgerami, smażonymi plackami ziemniaczanymi/cukiniowymi itp ze spora zawartością oleju/oliwy - tego też mi brakuje, bo te same dania okrojone z tłuszczu nie smakują tak dobrze, jak ich niezdrowa wersja, ale można się przyzwyczaić ;)
  • Koniec z wieczornymi posiadówkami przy kompie czy przy filmach/serialach z kilkoma piwkami i/lub butelką wina + ciasteczka, paluszki, chipsy, orzeszki (Michał zawsze musiał coś przynieść robiąc zakupy... a jak wiadomo, to co leży na półce cholernie kusi) Tak wiele wegańskich produktów jest niestety śmieciowym i wysoko przetworzonym żarciem.
  • Wyeliminowałam praktycznie całkowicie makarony ze swojego menu, a kochałam je bardzo i to w sporych ilościach, teraz od wielkiego dzwonu zjem max szklankę gotowanego ciemnego makaronu.
  • Biały ryż zamieniłam na brązowy.
  • Zawsze jadłam dużo kasz, ale teraz jem ich jeszcze więcej, króluje u mnie jaglana, z której można zrobić dosłownie wszystko! oraz gryczana niepalona.
  • Skończyły się tofurniki i inne nie do końca zdrowe ciasta robione przynajmniej raz w tygodniu, bita śmietana (tak, tak to wszystko da się wyczarować na diecie wegańskiej i jest to prostsze w wykonaniu niż na diecie tradycyjnej, niestety...).
  • Dużooo wody mineralnej/źródlanej - podczas upalnych dni, w których dodatkowo sporo ćwiczyłam potrafiłam wypić nawet 3-4 litry wody, teraz kiedy jest zimno bywa, że trudno jest mi dopić do 1,5 l, muszę się poprawić.
  • Jak tak myślę, to chyba całkowicie odstawiłam produkty wysoko przetworzone, a jeśli nie, to ograniczyłam ich spożycie do minimalnego minimum.
  • Pokochałam chrupanie surowej marchewki oraz kalarepki, za czym nie przepadałam .
  • Gęste zawiesiste zupy zamieniłam na krezy warzywne bez kropli oleju, czy oliwy.
  • Pożegnałam sery wegańskie i większość gotowych past - praktycznie sam tłuszcz.
  • Skończyło się pochłanianie kupnych pierogów w dużych ilościach, przez te 4,5 miesiąca zjadłam tylko 3 lub 4 400gramowe paczki i to w kryzysowych sytuacjach, bo nie miałam czasu/siły/czasu/ochoty gotować i planować obiadu.
  • Maniakalnie zaczęłam przestrzegać 5 lub 6 mniejszych posiłków dziennie i to bez względu na sytuację i porę dnia - marchewki i jabłko w pudełku w pracy na 2 śniadanie lub w tramwaju/autobusie, brokuł i/lub kalafior z kotletem w parku podczas spaceru z psem lub wizyty z dzieciakami, którymi się opiekowałam na placu zabaw, litr koktajlu mleczno-owocowo-szpinakowego/jarmużowego.
  • Zaczęłam regularnie i bez ociągania się ćwiczyć, nie ważne, że wstałam przed 5 rano i o 19 wróciłam do domu - trening musiał być i kropka! Przez dłuższy czas ćwiczyłam 6-7 razy w tygodniu, czasem po 2xdziennie, bo skoro efekty były tak dobre i widoczne, to chciałam je jeszcze bardziej podkręcić. Za mądre to nie było, ale o treningach będzie oddzielny post, bo może kogoś to ciekawi.
  • Planowanie posiłków i gotowanie ich na zapas do pudełek oraz systematyczne zakupy z listą w ręku też stały się codziennością, bo jak nie ma co zjeść, a lodówka jest pusta, to bardziej prawdopodobne, że sięgniemy w sklepie po chipsy, ciacha lub jakieś słodkie bułeczki żeby zaspokoić głoda. Życie na pudełkach i butelkach/bidonach bardzo pomaga w odchudzaniu.
  • Cukru w tamtym momencie nie używałam praktycznie w ogóle, sól też od dawna ograniczyłam do minimum.
  • Odstawiłam colę definitywnie, rzadko ją piłam ale jednak się zdarzało, a jak się zdarzyło to w większych ilościach...
Czasem sama się sobie dziwię, jak dałam radę, bo całe lato miałam zawalone obowiązkami po kokardę. Myślę, że chyba niczego nie pominęłam, jeśli coś pominęłam, to dopisze w komentarzu lub edytuje post. 
grafika google
Od tamtego dnia minęło trochę ponad 18 tygodni. Rewolucja nadal trwa. To już nie są wyrzeczenia, to nie jest ciągła walka z lenistwem i samej ze sobą. Teraz zdrowy styl życia, stał się moim drugim ja i nie wyobrażam sobie powrotu do tamtej mnie. Chociaż jestem tylko człowiekiem i pewne grzeszki się zdarzają, ale nie czuje się winna i nie zajadam poczucia winy kolejnym "zabronionym" posiłkiem. Cheat meal - oszukany posiłek robię sobie głównie w nagrodę za dobrze zrobiony, ciężki trening lub w ramach uczczenia zgubienia większej ilości kg lub centymetrów, ale nigdy nie był to w moim wykonaniu posiłek, który mocno odbiegał od zdrowego odżywiania. Średnio są to 2-4 takie posiłki w miesiącu.

Pewnie niektórym z Was, którzy to czytają wydaje się, że to heroiczne poświęcenie, że tak nie da się żyć - ja tak nie uważam, dla mnie to jest teraz normalny styl życia. To tylko wygląda tak strasznie, zwłaszcza na początku. Moje jedzenie ma kolory i smaki, jest różnorodne. O jedzeniu i wizycie u dietetyczki, treningu, efektach, słabościach będą inne posty. To nie będzie kolejny fit blog, ale może komuś moja pisanina pomoże w podjęciu decyzji o zmianie swojego stylu życia na lepszy?

Trzymajcie się cieplutko i nie dajcie się listopadowej chandrze! 

poniedziałek, 7 listopada 2016

Dlaczego byłam i wciąż jestem gruba?

Brzmi trochę, jak wyznanie anonimowej grubaski? No, może troszkę ;) 

Od kiedy pamiętam zawsze byłam grubsza niż rówieśnicy. Jednak jako niemowlak gubiłam się w szpitalnym łóżeczku. Dlaczego jestem gruba? Dobre pytanie! Może troszkę geny się do tego przyczyniły? Babcia, która gotowała super obiadki i dokarmiała? Moje ciągłe chorowanie, alergie i branie miliona sterydów i innych, jak się później okazało niepotrzebnych leków...? Później jako nastolatka przeszłam na wegetarianizm i musiałam sama sobie gotować i organizować posiłki. Te 15-16 lat temu nie było tak powszechnego dostępu do Internetu, nie było skąd czerpać wiedzy o zbilansowanym odżywianiu. Lekarzom nie można się było przyznać, że nie je się mięsa, bo wszystko zgonili na to, jako powód problemów zdrowotnych.

Moja dieta bazowała więc na nabiale i produktach mącznych - z czym zjeść kanapki? Oczywiście ser żółty, dużo... twarogi, mleko (wiejskie i tłuściutkie od krowy), spore ilości białego pieczywa, pierogi, makarony, naleśniki... Jogurciki owocowe i dużooo soków owocowych, bo przecież to samo zdrowie! Cukier i syrop glukozowo-fruktozowy - tak faktycznie, to samo zdrowie. Dużo smażonych placków warzywnych, niestety w sporej ilości oleju... Pamiętam, że kupienie wtedy pasztetu sojowego, czy kotletów sojowych, tych suchych, z których można robić niby schabowe graniczyło z cudem. Zwłaszcza na Podkarpaciu, skąd pochodzę. Dużo gotowych sosów i zupek... To nie mogło skończyć się dobrze. Podejmowałam wiele prób nieudolnego odchudzania, ale zawsze kończyło się efektem jo-jo.

Do tego piwko, sporo piwka i inny alkohol... a jak wiadomo trzeba to czymś zagryźć: chipsy, orzeszki, paluszki, frytki... Lubiłam i nadal lubię jeść, ale teraz robię to z głową!

Efekt? 96 kg przy wzroście 165 cm, 29 lat - początek lipca 2016 roku i decyzja, że albo teraz albo nigdy! 

Powiecie, że się zapuściłam, jak mogłam itd., no cóż jedzenie było receptą na wszystko. Do tego nigdy nie czułam się szczególnie źle z moją wagą, nikt widząc mnie nie wierzył, że ważę aż tyle. Zawsze byłam aktywna. W sezonie jeździłam bardzo dużo rowerem, często około 50 km, starałam się robić 30 km kilka razy w tygodniu. Do tego brzuszki, przysiady, 6 Weidera i różne inne cuda, trochę ćwiczeń na ławeczce z obciążeniem. Do tego sporo fizycznej pracy podczas pomagania u babci (np. przerzucenie tony węgla, czy zniesienie kilku metrów drzewa do szopy, albo wykopywanie kilkudziesięciu drzewek samosiejek różnej wielkości). 
Miałam lepsze okresy, nie wiem ile wtedy ważyłam, bo waga była moim wrogiem.

Z racji sporej ilości mięśni, które posiadam pewnie nigdy nie będę chudziutką, eteryczną blondynką. W mojej głowie też pewnie na zawsze pozostanie obraz grubaski. Teraz mimo, że żadne ciuchy na mnie nie pasują, wiszą jak worki, z góry XXL wchodzę spokojnie w M, spodnie z 46 na 40 (niestety mało, które pasują, bo mam potężne łydki i w mało co się wbijam, a jak się wbiję to w pasie wszystko jest za duże...) to w lustrze nie widzę tego, że schudłam. 

A ty Droga Czytelniczko lub Czytelniku, dlaczego masz problem z nadprogramowymi kilogramami (jeśli go masz)? Wydaje mi się, że do podstawa i klucz do rozpoczęcia walki o lepszą lub najlepszą wersje swojego ciała!

W kolejnych postach będzie szczegółowo o mojej diecie (i cudownej dietetyczce), treningach i efektach? Jesteście ciekawi? Zapraszma do obserwowania!

Miłego dnia Kochani! :)