czwartek, 17 listopada 2016

Krytyczny moment i decyzja o rewolucji w moim życiu, czyli o tym, jak zacząć zdrowo się odżywiać.

grafika google
Ten krytyczny moment, to był dzień pod koniec czerwca, kiedy waga pokazała 96 kg przy wzroście 165 cm... Jest początek lipca 2016 roku, niespełna 1,5 miesiąca przed moimi 29 urodzinami i decyzja - albo teraz albo nigdy! Mam nieco ponad rok żeby do 30-stych urodzin zostać najlepszą wersją samej siebie!!! Powiedziałam sobie: "Dziewczyno, masz ostatnia szanse żeby się ogarnąć i doprowadzić do ludzkiej postaci! Nikt tego za ciebie nie zrobi! Teraz masz najlepszy czas, zegar tykający do 30-stki i świadomość, że z wiekiem będzie coraz trudniej schudnąć muszą ci dać mega motywacje!" I tak się stało - koniec z wymówkami, nie ma, że boli, że od jutra, że mi się nie chce. Jeśli mnie znacie, to wiecie, że jestem cholernie uparta i dążę do celu niemalże po trupach jak coś sobie postanowię. 

W sumie, to nie waga zadecydowała o rewolucji w moim życiu. Bardziej to, że nie mogłam już patrzeć na swoje odbicie w lustrze, w witrynach sklepowych, coraz trudniej było kupić fajne ciuchy, które dobrze leżały. Wcześniej zamiast się ogarnąć, to jadłam na pocieszenie. Tamtej Anki już nie ma! i nie wróci! Chciałam się też zmierzyć sama ze sobą, bo bądźmy szczerzy - odchudzanie wymaga od nas niezłej dyscypliny i mega samozaparcia i uporu, zwłaszcza na początku, zanim przestawimy się na zupełnie inne życie i je polubimy bardziej od wcześniejszego. Nie będę owijała w bawełnę, jeśli nie masz jaj ze stali i silnego charakteru, to będzie Ci ciężko schudnąć raz a dobrze i to bez efektu jojo.

Początki? Bardzo niewinne. Myślałam, że będzie jak zwykle, czyli stracę troszkę brzuszka jak co lato, bo jest masa świeżych warzyw i owoców a przez upały nie miewam ochoty na konkretne jedzenie. Nie miałam planu, ale gdzieś w głowie tliła się myśl, że teraz muszę, że do 30-stki będę szczupła i piękną. Nie było to jednak moja obsesją. 
grafika google
Nie lubię słowa "dieta" i "odchudzanie" na ich widok lub dźwięk mam gęsia skórkę. Dlatego też unikam tych słów na moim blogu i w życiu. Jeśli już mówię o diecie, to mówię o diecie wegańskiej, ale dla mnie to bardziej styl życia niż dieta w rozumieniu potocznym. Dieta i odchudzanie wielu ludziom źle się kojarzy (mi również), mówiąc przechodzę na dietę ludzie najczęściej niestety tylko na chwile zmieniają swoje odżywianie i tak w kółko, bo lato się zbliża, bo sylwester i trzeba się w kieckę zmieścić. A w tym wszystkim nie o to chodzi! To nie ma być męczarnia, kara i katorga, żeby mieć efekty trzeba polubić nowy, zdrowszy styl życia już na zawsze. Bez tego moim zdaniem nie ma mowy o sukcesie. Pamiętajcie, że nie ma jednej uniwersalej recepty na sukces, nie istnieje "dieta cud", która uczyni Was szczupłymi i pięknymi bez Waszej pracy.

Co więc zrobiłam, że zaczęłam chudnąć? Poniżej moje małe kroczki do sukcesu:

  • Mocno ograniczyłam porcje, ale warzywa i owoce jadłam praktycznie do oporu, również te pieczone, gotowane, czy duszone. 
  • Ilość zjadanego dziennie pieczywa ograniczyłam do 1-4 małych kromek pełnoziarnistego chleba lub 2 bułeczek fitness, były dni kiedy w ogóle nie zjadłam pieczywa. Ograniczenie pieczywa było chyba najtrudniejsze, bo kocham kanapeczki. 
  • Koniec z majonezami, pesto, sosami, frytkami, pasztetami i burgerami, smażonymi plackami ziemniaczanymi/cukiniowymi itp ze spora zawartością oleju/oliwy - tego też mi brakuje, bo te same dania okrojone z tłuszczu nie smakują tak dobrze, jak ich niezdrowa wersja, ale można się przyzwyczaić ;)
  • Koniec z wieczornymi posiadówkami przy kompie czy przy filmach/serialach z kilkoma piwkami i/lub butelką wina + ciasteczka, paluszki, chipsy, orzeszki (Michał zawsze musiał coś przynieść robiąc zakupy... a jak wiadomo, to co leży na półce cholernie kusi) Tak wiele wegańskich produktów jest niestety śmieciowym i wysoko przetworzonym żarciem.
  • Wyeliminowałam praktycznie całkowicie makarony ze swojego menu, a kochałam je bardzo i to w sporych ilościach, teraz od wielkiego dzwonu zjem max szklankę gotowanego ciemnego makaronu.
  • Biały ryż zamieniłam na brązowy.
  • Zawsze jadłam dużo kasz, ale teraz jem ich jeszcze więcej, króluje u mnie jaglana, z której można zrobić dosłownie wszystko! oraz gryczana niepalona.
  • Skończyły się tofurniki i inne nie do końca zdrowe ciasta robione przynajmniej raz w tygodniu, bita śmietana (tak, tak to wszystko da się wyczarować na diecie wegańskiej i jest to prostsze w wykonaniu niż na diecie tradycyjnej, niestety...).
  • Dużooo wody mineralnej/źródlanej - podczas upalnych dni, w których dodatkowo sporo ćwiczyłam potrafiłam wypić nawet 3-4 litry wody, teraz kiedy jest zimno bywa, że trudno jest mi dopić do 1,5 l, muszę się poprawić.
  • Jak tak myślę, to chyba całkowicie odstawiłam produkty wysoko przetworzone, a jeśli nie, to ograniczyłam ich spożycie do minimalnego minimum.
  • Pokochałam chrupanie surowej marchewki oraz kalarepki, za czym nie przepadałam .
  • Gęste zawiesiste zupy zamieniłam na krezy warzywne bez kropli oleju, czy oliwy.
  • Pożegnałam sery wegańskie i większość gotowych past - praktycznie sam tłuszcz.
  • Skończyło się pochłanianie kupnych pierogów w dużych ilościach, przez te 4,5 miesiąca zjadłam tylko 3 lub 4 400gramowe paczki i to w kryzysowych sytuacjach, bo nie miałam czasu/siły/czasu/ochoty gotować i planować obiadu.
  • Maniakalnie zaczęłam przestrzegać 5 lub 6 mniejszych posiłków dziennie i to bez względu na sytuację i porę dnia - marchewki i jabłko w pudełku w pracy na 2 śniadanie lub w tramwaju/autobusie, brokuł i/lub kalafior z kotletem w parku podczas spaceru z psem lub wizyty z dzieciakami, którymi się opiekowałam na placu zabaw, litr koktajlu mleczno-owocowo-szpinakowego/jarmużowego.
  • Zaczęłam regularnie i bez ociągania się ćwiczyć, nie ważne, że wstałam przed 5 rano i o 19 wróciłam do domu - trening musiał być i kropka! Przez dłuższy czas ćwiczyłam 6-7 razy w tygodniu, czasem po 2xdziennie, bo skoro efekty były tak dobre i widoczne, to chciałam je jeszcze bardziej podkręcić. Za mądre to nie było, ale o treningach będzie oddzielny post, bo może kogoś to ciekawi.
  • Planowanie posiłków i gotowanie ich na zapas do pudełek oraz systematyczne zakupy z listą w ręku też stały się codziennością, bo jak nie ma co zjeść, a lodówka jest pusta, to bardziej prawdopodobne, że sięgniemy w sklepie po chipsy, ciacha lub jakieś słodkie bułeczki żeby zaspokoić głoda. Życie na pudełkach i butelkach/bidonach bardzo pomaga w odchudzaniu.
  • Cukru w tamtym momencie nie używałam praktycznie w ogóle, sól też od dawna ograniczyłam do minimum.
  • Odstawiłam colę definitywnie, rzadko ją piłam ale jednak się zdarzało, a jak się zdarzyło to w większych ilościach...
Czasem sama się sobie dziwię, jak dałam radę, bo całe lato miałam zawalone obowiązkami po kokardę. Myślę, że chyba niczego nie pominęłam, jeśli coś pominęłam, to dopisze w komentarzu lub edytuje post. 
grafika google
Od tamtego dnia minęło trochę ponad 18 tygodni. Rewolucja nadal trwa. To już nie są wyrzeczenia, to nie jest ciągła walka z lenistwem i samej ze sobą. Teraz zdrowy styl życia, stał się moim drugim ja i nie wyobrażam sobie powrotu do tamtej mnie. Chociaż jestem tylko człowiekiem i pewne grzeszki się zdarzają, ale nie czuje się winna i nie zajadam poczucia winy kolejnym "zabronionym" posiłkiem. Cheat meal - oszukany posiłek robię sobie głównie w nagrodę za dobrze zrobiony, ciężki trening lub w ramach uczczenia zgubienia większej ilości kg lub centymetrów, ale nigdy nie był to w moim wykonaniu posiłek, który mocno odbiegał od zdrowego odżywiania. Średnio są to 2-4 takie posiłki w miesiącu.

Pewnie niektórym z Was, którzy to czytają wydaje się, że to heroiczne poświęcenie, że tak nie da się żyć - ja tak nie uważam, dla mnie to jest teraz normalny styl życia. To tylko wygląda tak strasznie, zwłaszcza na początku. Moje jedzenie ma kolory i smaki, jest różnorodne. O jedzeniu i wizycie u dietetyczki, treningu, efektach, słabościach będą inne posty. To nie będzie kolejny fit blog, ale może komuś moja pisanina pomoże w podjęciu decyzji o zmianie swojego stylu życia na lepszy?

Trzymajcie się cieplutko i nie dajcie się listopadowej chandrze! 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

wegankaijejswiat.blogspot.com