Ten krytyczny moment, to był dzień pod koniec czerwca, kiedy waga pokazała 96 kg przy wzroście 165 cm... Jest początek lipca 2016 roku, niespełna 1,5 miesiąca przed moimi 29 urodzinami i decyzja - albo teraz albo nigdy! Mam nieco ponad rok żeby do 30-stych urodzin zostać najlepszą wersją samej siebie!!! Powiedziałam sobie: "Dziewczyno, masz ostatnia szanse żeby się ogarnąć i doprowadzić do ludzkiej postaci! Nikt tego za ciebie nie zrobi! Teraz masz najlepszy czas, zegar tykający do 30-stki i świadomość, że z wiekiem będzie coraz trudniej schudnąć muszą ci dać mega motywacje!" I tak się stało - koniec z wymówkami, nie ma, że boli, że od jutra, że mi się nie chce. Jeśli mnie znacie, to wiecie, że jestem cholernie uparta i dążę do celu niemalże po trupach jak coś sobie postanowię.
W sumie, to nie waga zadecydowała o rewolucji w moim życiu. Bardziej to, że nie mogłam już patrzeć na swoje odbicie w lustrze, w witrynach sklepowych, coraz trudniej było kupić fajne ciuchy, które dobrze leżały. Wcześniej zamiast się ogarnąć, to jadłam na pocieszenie. Tamtej Anki już nie ma! i nie wróci! Chciałam się też zmierzyć sama ze sobą, bo bądźmy szczerzy - odchudzanie wymaga od nas niezłej dyscypliny i mega samozaparcia i uporu, zwłaszcza na początku, zanim przestawimy się na zupełnie inne życie i je polubimy bardziej od wcześniejszego. Nie będę owijała w bawełnę, jeśli nie masz jaj ze stali i silnego charakteru, to będzie Ci ciężko schudnąć raz a dobrze i to bez efektu jojo.
Początki? Bardzo niewinne. Myślałam, że będzie jak zwykle, czyli stracę troszkę brzuszka jak co lato, bo jest masa świeżych warzyw i owoców a przez upały nie miewam ochoty na konkretne jedzenie. Nie miałam planu, ale gdzieś w głowie tliła się myśl, że teraz muszę, że do 30-stki będę szczupła i piękną. Nie było to jednak moja obsesją.
Nie lubię słowa "dieta" i "odchudzanie" na ich widok lub dźwięk mam gęsia skórkę. Dlatego też unikam tych słów na moim blogu i w życiu. Jeśli już mówię o diecie, to mówię o diecie wegańskiej, ale dla mnie to bardziej styl życia niż dieta w rozumieniu potocznym. Dieta i odchudzanie wielu ludziom źle się kojarzy (mi również), mówiąc przechodzę na dietę ludzie najczęściej niestety tylko na chwile zmieniają swoje odżywianie i tak w kółko, bo lato się zbliża, bo sylwester i trzeba się w kieckę zmieścić. A w tym wszystkim nie o to chodzi! To nie ma być męczarnia, kara i katorga, żeby mieć efekty trzeba polubić nowy, zdrowszy styl życia już na zawsze. Bez tego moim zdaniem nie ma mowy o sukcesie. Pamiętajcie, że nie ma jednej uniwersalej recepty na sukces, nie istnieje "dieta cud", która uczyni Was szczupłymi i pięknymi bez Waszej pracy.
Co więc zrobiłam, że zaczęłam chudnąć? Poniżej moje małe kroczki do sukcesu:
Początki? Bardzo niewinne. Myślałam, że będzie jak zwykle, czyli stracę troszkę brzuszka jak co lato, bo jest masa świeżych warzyw i owoców a przez upały nie miewam ochoty na konkretne jedzenie. Nie miałam planu, ale gdzieś w głowie tliła się myśl, że teraz muszę, że do 30-stki będę szczupła i piękną. Nie było to jednak moja obsesją.
Nie lubię słowa "dieta" i "odchudzanie" na ich widok lub dźwięk mam gęsia skórkę. Dlatego też unikam tych słów na moim blogu i w życiu. Jeśli już mówię o diecie, to mówię o diecie wegańskiej, ale dla mnie to bardziej styl życia niż dieta w rozumieniu potocznym. Dieta i odchudzanie wielu ludziom źle się kojarzy (mi również), mówiąc przechodzę na dietę ludzie najczęściej niestety tylko na chwile zmieniają swoje odżywianie i tak w kółko, bo lato się zbliża, bo sylwester i trzeba się w kieckę zmieścić. A w tym wszystkim nie o to chodzi! To nie ma być męczarnia, kara i katorga, żeby mieć efekty trzeba polubić nowy, zdrowszy styl życia już na zawsze. Bez tego moim zdaniem nie ma mowy o sukcesie. Pamiętajcie, że nie ma jednej uniwersalej recepty na sukces, nie istnieje "dieta cud", która uczyni Was szczupłymi i pięknymi bez Waszej pracy.
Co więc zrobiłam, że zaczęłam chudnąć? Poniżej moje małe kroczki do sukcesu:
- Mocno ograniczyłam porcje, ale warzywa i owoce jadłam praktycznie do oporu, również te pieczone, gotowane, czy duszone.
- Ilość zjadanego dziennie pieczywa ograniczyłam do 1-4 małych kromek pełnoziarnistego chleba lub 2 bułeczek fitness, były dni kiedy w ogóle nie zjadłam pieczywa. Ograniczenie pieczywa było chyba najtrudniejsze, bo kocham kanapeczki.
- Koniec z majonezami, pesto, sosami, frytkami, pasztetami i burgerami, smażonymi plackami ziemniaczanymi/cukiniowymi itp ze spora zawartością oleju/oliwy - tego też mi brakuje, bo te same dania okrojone z tłuszczu nie smakują tak dobrze, jak ich niezdrowa wersja, ale można się przyzwyczaić ;)
- Koniec z wieczornymi posiadówkami przy kompie czy przy filmach/serialach z kilkoma piwkami i/lub butelką wina + ciasteczka, paluszki, chipsy, orzeszki (Michał zawsze musiał coś przynieść robiąc zakupy... a jak wiadomo, to co leży na półce cholernie kusi) Tak wiele wegańskich produktów jest niestety śmieciowym i wysoko przetworzonym żarciem.
- Wyeliminowałam praktycznie całkowicie makarony ze swojego menu, a kochałam je bardzo i to w sporych ilościach, teraz od wielkiego dzwonu zjem max szklankę gotowanego ciemnego makaronu.
- Biały ryż zamieniłam na brązowy.
- Zawsze jadłam dużo kasz, ale teraz jem ich jeszcze więcej, króluje u mnie jaglana, z której można zrobić dosłownie wszystko! oraz gryczana niepalona.
- Skończyły się tofurniki i inne nie do końca zdrowe ciasta robione przynajmniej raz w tygodniu, bita śmietana (tak, tak to wszystko da się wyczarować na diecie wegańskiej i jest to prostsze w wykonaniu niż na diecie tradycyjnej, niestety...).
- Dużooo wody mineralnej/źródlanej - podczas upalnych dni, w których dodatkowo sporo ćwiczyłam potrafiłam wypić nawet 3-4 litry wody, teraz kiedy jest zimno bywa, że trudno jest mi dopić do 1,5 l, muszę się poprawić.
- Jak tak myślę, to chyba całkowicie odstawiłam produkty wysoko przetworzone, a jeśli nie, to ograniczyłam ich spożycie do minimalnego minimum.
- Pokochałam chrupanie surowej marchewki oraz kalarepki, za czym nie przepadałam .
- Gęste zawiesiste zupy zamieniłam na krezy warzywne bez kropli oleju, czy oliwy.
- Pożegnałam sery wegańskie i większość gotowych past - praktycznie sam tłuszcz.
- Skończyło się pochłanianie kupnych pierogów w dużych ilościach, przez te 4,5 miesiąca zjadłam tylko 3 lub 4 400gramowe paczki i to w kryzysowych sytuacjach, bo nie miałam czasu/siły/czasu/ochoty gotować i planować obiadu.
- Maniakalnie zaczęłam przestrzegać 5 lub 6 mniejszych posiłków dziennie i to bez względu na sytuację i porę dnia - marchewki i jabłko w pudełku w pracy na 2 śniadanie lub w tramwaju/autobusie, brokuł i/lub kalafior z kotletem w parku podczas spaceru z psem lub wizyty z dzieciakami, którymi się opiekowałam na placu zabaw, litr koktajlu mleczno-owocowo-szpinakowego/jarmużowego.
- Zaczęłam regularnie i bez ociągania się ćwiczyć, nie ważne, że wstałam przed 5 rano i o 19 wróciłam do domu - trening musiał być i kropka! Przez dłuższy czas ćwiczyłam 6-7 razy w tygodniu, czasem po 2xdziennie, bo skoro efekty były tak dobre i widoczne, to chciałam je jeszcze bardziej podkręcić. Za mądre to nie było, ale o treningach będzie oddzielny post, bo może kogoś to ciekawi.
- Planowanie posiłków i gotowanie ich na zapas do pudełek oraz systematyczne zakupy z listą w ręku też stały się codziennością, bo jak nie ma co zjeść, a lodówka jest pusta, to bardziej prawdopodobne, że sięgniemy w sklepie po chipsy, ciacha lub jakieś słodkie bułeczki żeby zaspokoić głoda. Życie na pudełkach i butelkach/bidonach bardzo pomaga w odchudzaniu.
- Cukru w tamtym momencie nie używałam praktycznie w ogóle, sól też od dawna ograniczyłam do minimum.
- Odstawiłam colę definitywnie, rzadko ją piłam ale jednak się zdarzało, a jak się zdarzyło to w większych ilościach...
Czasem sama się sobie dziwię, jak dałam radę, bo całe lato miałam zawalone obowiązkami po kokardę. Myślę, że chyba niczego nie pominęłam, jeśli coś pominęłam, to dopisze w komentarzu lub edytuje post.
Od tamtego dnia minęło trochę ponad 18 tygodni. Rewolucja nadal trwa. To już nie są wyrzeczenia, to nie jest ciągła walka z lenistwem i samej ze sobą. Teraz zdrowy styl życia, stał się moim drugim ja i nie wyobrażam sobie powrotu do tamtej mnie. Chociaż jestem tylko człowiekiem i pewne grzeszki się zdarzają, ale nie czuje się winna i nie zajadam poczucia winy kolejnym "zabronionym" posiłkiem. Cheat meal - oszukany posiłek robię sobie głównie w nagrodę za dobrze zrobiony, ciężki trening lub w ramach uczczenia zgubienia większej ilości kg lub centymetrów, ale nigdy nie był to w moim wykonaniu posiłek, który mocno odbiegał od zdrowego odżywiania. Średnio są to 2-4 takie posiłki w miesiącu.
Pewnie niektórym z Was, którzy to czytają wydaje się, że to heroiczne poświęcenie, że tak nie da się żyć - ja tak nie uważam, dla mnie to jest teraz normalny styl życia. To tylko wygląda tak strasznie, zwłaszcza na początku. Moje jedzenie ma kolory i smaki, jest różnorodne. O jedzeniu i wizycie u dietetyczki, treningu, efektach, słabościach będą inne posty. To nie będzie kolejny fit blog, ale może komuś moja pisanina pomoże w podjęciu decyzji o zmianie swojego stylu życia na lepszy?
Trzymajcie się cieplutko i nie dajcie się listopadowej chandrze!
Pewnie niektórym z Was, którzy to czytają wydaje się, że to heroiczne poświęcenie, że tak nie da się żyć - ja tak nie uważam, dla mnie to jest teraz normalny styl życia. To tylko wygląda tak strasznie, zwłaszcza na początku. Moje jedzenie ma kolory i smaki, jest różnorodne. O jedzeniu i wizycie u dietetyczki, treningu, efektach, słabościach będą inne posty. To nie będzie kolejny fit blog, ale może komuś moja pisanina pomoże w podjęciu decyzji o zmianie swojego stylu życia na lepszy?
Trzymajcie się cieplutko i nie dajcie się listopadowej chandrze!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
wegankaijejswiat.blogspot.com