czwartek, 4 sierpnia 2016

Co mi daje większego kopa niż poranna kawa?

niestety dzis ze względu na deszcz i brak dobrego światła zdjęć brak, tu aport podczas ciepłego letniego popołudnia
Ciekawe jaka była Wasza pierwsza myśl po zobaczeniu tytułu tego posta? ;) Tak się zastanawiam, czy ktoś zgadł o czym będzie dzisiejszy wpis...

Zacznę od tego, że za kawą nigdy jakoś szczególnie nie przepadałam - fakt piję, ale słabą, rozpuszczalną, tylko jedna dziennie do śniadania, no i z mlekiem (roślinnym oczywiście!)

Wiecie co mi w takim razie daje prawdziwego kopa z rana? Potężny zastrzyk endorfin? Dlaczego chce mi się żyć bardziej, nawet jeśli za oknem chmury? Tym kopniakiem jest poranny, dłuuugi spacer z Tajgą! (zawsze jakieś 10 km, najlepiej jak uda się 15 i więcej...)

Dzisiejszy ranek. Budzik 4:30. Siku, kupka, mycie włosów, szybkie suszenie, szklanka wody w między czasie, 2 naleśniki z wegańskim twarożkiem jagodowym, jakieś ciuchy na siebie, wrzucam do psiej torby psie akcesoria, woda, piłki, woreczki, smaczki. Godzina 5:15 wychodzę z domu, po 5 minutach zaczyna padać lekki deszczyk, nie chce mi się wracać po kurtkę, zaraz przestanie pomyślałam - nie przestało... To nic! Spacery w deszczu maja swój urok! Szczerze nawet nie czułam, że pada, nie przeszkadzało mi jeziorko w butach, woda kapiąca z włosów. Tajga szczęśliwa, ja również. Dochodzimy do parku, budzę się na dobre, Tajga aportuje Liker jak szalona, przeciągamy się. Czuje się świetnie - tylko ja i mój pies. Deszcz zelżał robimy około 5 km spacerkiem po parku, potem znów aport, głaski i przytulaski. Wracamy do domu, jest 7:10, mokre, brudne i szczęśliwe. Suszenie, szybka zmiana ciuchów, Tajga dostaje swoją miskę, potem żwacze, jak wychodzę, kawka. 7:35 jestem na przystanku, jadę do pracy, jestem już 3 godziny na nogach a czuję, że mogę przenosić góry!

Kocham poranne spacery z moim psem! Gdybym tylko jeszcze nie musiała później gonić do pracy, ale cóż... life is brutal!

Nigdy nie sądziłam, że kiedyś będę wstawała tak wcześnie rano dlatego, że chcę, a nie muszę. Mimo, że jestem na diecie baterie mi się nie rozładowują. Po powrocie do domu i krótkim oddechu biorę się za trening - twister 15 min, agrafka, rowerek stacjonarny 15 km w 34 minuty, brzuszki. Zrobiłam obiad na jutro. No i siedzę przed kompem, bo postanowiłam wrzucić taki luźny post. Zdaję sobie sprawę z tego, że być może nie ma takiej drugiej wariatki jak ja :P  Ale ja kocham poranne spacery - prawie pusty park, wyludnione jeszcze ulice, brak nieogarniętych psów i ich właścicieli, poranny chłodek, szczęście wymalowane na pysku mojej suczy... Chwilo trwaj! Dodam też, że jeszcze bardziej uwielbiam takie spacery w dni wolne od pracy, kiedy mogę sobie przedłużyć taki spacer do 3-4 godzin, dobić na liczniku więcej kilometrów, powłóczyć się ot tak bez celu i bez pośpiechu, czasem porzucać dekle. Szkoda, że nie mamy nikogo do towarzystwa podczas takich naszych wariacji porannych...

Nigdy nie sądziłam, że kiedyś będę bez złości i przymusu spacerowała w deszczowy, pochmurny poranek i w dodatku, że będzie mnie to jarało! 

Dochodzi moja 17-sta godzina na nogach, a ja chciałabym coś jeszcze zrobić, gdzieś wyjść. Lubię żyć na maxa, nie znoszę marnować życia i czasu! Tak mnie jakoś naszło na spontana podzielić się tym z Wami :) 

A co Wam daje kopa mocniejszego niż poranna kawa? Jestem bardzo ciekawa, czy macie jakieś swoje małe fiksacje ;) 

Dobrej nocki! (jutro w końcu weekend!)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

wegankaijejswiat.blogspot.com