Pokazywanie postów oznaczonych etykietą lifestyle. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą lifestyle. Pokaż wszystkie posty

sobota, 22 lipca 2017

Dlaczego nie pisałam. Co u mnie?


Żyję! Wiem, że nie pisałam na tym blogu od 4 miesięcy, ale sporo się działo. Nie były to rzeczy przyjemne... Tak właściwie, to posypałam się w połowie marca. Moja suczka miała niby kosmetyczny zabieg - usunięcie brodawki z palca na przedniej łapie. Niestety brodawka okazała się być czerniakiem... Świat mi się zawalił, potem groźba wznowy, badania, obserwacja.

Nawet teraz nie potrafię pisać o tym bez emocji, w oczach mam łzy. Teraz jest dobrze, ale ryzyko wznowy nadal istnieje. Dodatkowo musimy usunąć z grzbietu niewielkich rozmiarów niegroźnego gruczolaka. Ja jednak się zamartwiam, bo wtedy też zmiana miała być niegroźna. Jestem jednak dobrej myśli. 

Później miałam zwyczajnie lenia i nie mogłam przysiąść do napisania czegoś sensownego. Zajęłam się psimi blogami. Rozpoczęłam pisanie na Portalu PSY.pl. W tym samym czasie miałam kryzys z ćwiczeniami oraz dietą. Waga stanęła i nie ważne ile obcięłam kaloryczność posiłków, jak długo i intensywnie ćwiczyłam. Bywało, że waga potrafiła wzrosnąć nawet o 2 kg. Odpuściłam sobie, robiłam swoje. Teraz moja waga waha się między 70-74 kg, obwody bardzo minimalnie spadły. Wchodzę w rozmiar 38, czasem 36 - głównie góra. Nie katuje się, wciąż trzymam się zdrowego odżywiania, trenuje 3-5 x w tygodniu. Coraz fajniej zarysowują się moje mięśnie. Wisząca skóra powoli zaczyna się ogarniać. Fajnie jeśli przez najbliższy rok uda mi się zrzucić jeszcze 5-8 kg, ale nie mam na to presji. Waga i BMI to nie wszystko! W sierpniu planuje sprawdzić znów skład mojego ciała, bo ostatnio robiłam to na początku kwietnia.

Ciągle planuje zacząć biegać regularnie z moim psem, ale zawsze znajduję jakieś wymówki... Jak widać na zdjęciu chwyciłam sama za maszynkę i się wygoliłam, wróciłam też chwilowo do naturalnego koloru, ale w planach jest różowy.

Postaram się tu wrzucać minimum dwa posty w miesiącu. Planuję zacząć poruszać różną tematykę, tak jak zakładałam na początku. Pewnie nie wszystkim się spodoba. Nie będzie słodko, różowo i cukierkowo.

Do następnego!

poniedziałek, 7 listopada 2016

Dlaczego byłam i wciąż jestem gruba?

Brzmi trochę, jak wyznanie anonimowej grubaski? No, może troszkę ;) 

Od kiedy pamiętam zawsze byłam grubsza niż rówieśnicy. Jednak jako niemowlak gubiłam się w szpitalnym łóżeczku. Dlaczego jestem gruba? Dobre pytanie! Może troszkę geny się do tego przyczyniły? Babcia, która gotowała super obiadki i dokarmiała? Moje ciągłe chorowanie, alergie i branie miliona sterydów i innych, jak się później okazało niepotrzebnych leków...? Później jako nastolatka przeszłam na wegetarianizm i musiałam sama sobie gotować i organizować posiłki. Te 15-16 lat temu nie było tak powszechnego dostępu do Internetu, nie było skąd czerpać wiedzy o zbilansowanym odżywianiu. Lekarzom nie można się było przyznać, że nie je się mięsa, bo wszystko zgonili na to, jako powód problemów zdrowotnych.

Moja dieta bazowała więc na nabiale i produktach mącznych - z czym zjeść kanapki? Oczywiście ser żółty, dużo... twarogi, mleko (wiejskie i tłuściutkie od krowy), spore ilości białego pieczywa, pierogi, makarony, naleśniki... Jogurciki owocowe i dużooo soków owocowych, bo przecież to samo zdrowie! Cukier i syrop glukozowo-fruktozowy - tak faktycznie, to samo zdrowie. Dużo smażonych placków warzywnych, niestety w sporej ilości oleju... Pamiętam, że kupienie wtedy pasztetu sojowego, czy kotletów sojowych, tych suchych, z których można robić niby schabowe graniczyło z cudem. Zwłaszcza na Podkarpaciu, skąd pochodzę. Dużo gotowych sosów i zupek... To nie mogło skończyć się dobrze. Podejmowałam wiele prób nieudolnego odchudzania, ale zawsze kończyło się efektem jo-jo.

Do tego piwko, sporo piwka i inny alkohol... a jak wiadomo trzeba to czymś zagryźć: chipsy, orzeszki, paluszki, frytki... Lubiłam i nadal lubię jeść, ale teraz robię to z głową!

Efekt? 96 kg przy wzroście 165 cm, 29 lat - początek lipca 2016 roku i decyzja, że albo teraz albo nigdy! 

Powiecie, że się zapuściłam, jak mogłam itd., no cóż jedzenie było receptą na wszystko. Do tego nigdy nie czułam się szczególnie źle z moją wagą, nikt widząc mnie nie wierzył, że ważę aż tyle. Zawsze byłam aktywna. W sezonie jeździłam bardzo dużo rowerem, często około 50 km, starałam się robić 30 km kilka razy w tygodniu. Do tego brzuszki, przysiady, 6 Weidera i różne inne cuda, trochę ćwiczeń na ławeczce z obciążeniem. Do tego sporo fizycznej pracy podczas pomagania u babci (np. przerzucenie tony węgla, czy zniesienie kilku metrów drzewa do szopy, albo wykopywanie kilkudziesięciu drzewek samosiejek różnej wielkości). 
Miałam lepsze okresy, nie wiem ile wtedy ważyłam, bo waga była moim wrogiem.

Z racji sporej ilości mięśni, które posiadam pewnie nigdy nie będę chudziutką, eteryczną blondynką. W mojej głowie też pewnie na zawsze pozostanie obraz grubaski. Teraz mimo, że żadne ciuchy na mnie nie pasują, wiszą jak worki, z góry XXL wchodzę spokojnie w M, spodnie z 46 na 40 (niestety mało, które pasują, bo mam potężne łydki i w mało co się wbijam, a jak się wbiję to w pasie wszystko jest za duże...) to w lustrze nie widzę tego, że schudłam. 

A ty Droga Czytelniczko lub Czytelniku, dlaczego masz problem z nadprogramowymi kilogramami (jeśli go masz)? Wydaje mi się, że do podstawa i klucz do rozpoczęcia walki o lepszą lub najlepszą wersje swojego ciała!

W kolejnych postach będzie szczegółowo o mojej diecie (i cudownej dietetyczce), treningach i efektach? Jesteście ciekawi? Zapraszma do obserwowania!

Miłego dnia Kochani! :)




środa, 12 października 2016

Jesień... byle do wiosny!


I znów przyszła jesień...

Jak zwykle za szybko :( nie zdążyłam nacieszyć się latem a już musiałam wyjąć grube bluzy, czapki, szaliki i rękawiczki. Gdyby ta jesień była jeszcze słoneczna... Za ciepełko też bym się nie obraziła ;)

Ale nic z tego! Nie ma polskiej złotej jesieni, za to mamy chmurny i deszczowy piździernik. Jak żyć? Nawet na blogu zapanowała jesień - brak wpisów, bo jest mi źle. Nie chce pisać czegoś byle to napisać, zdecydowanie wolę publikować, bo chce, bo mam wenę do pisania. Może jak ponarzekam sobie, to przełamie tą złą passe...?
Tu chyba jedna z ostatnich w tym roku koniczynek. Dookoła niej krople deszczu, który akurat przestał padać tuż przed naszym spacerkiem i nawet chwilami słoneczko wyglądało zza chmur. Więcej takich pozytywnych dni poproszę!

Miałam tyle pomysłów na pisanie, tyle miałam zrobić, ale jak patrze za okno to mam ochotę tylko na jedno. Mam ochotę zaszyć się w śpiworze, gdzieś w kącie pod łóżkiem lub w szafie i wyjść dopiero kiedy zaświeci słońce a temperatura powietrza przekroczy 15 stopni na plusie. Na pocieszenie nie dodam tu smętnych szarych zdjęć, będzie słonecznie i kolorowo. Może odczaruje tym te szare dni?




Z czym kojarzy się Wam jesień? Mi niestety z niczym przyjemnym ani pozytywnym. No dobra jest jedno pozytywne zdarzenie, które miało miejsce jesienią - w listopadzie 2013 roku Tajga stała się członkiem mojej rodziny, pełnoprawnym domownikiem.
Chłód, deszcz, coraz krótsze dni, brak kolorów, nagie drzewa, chmury, brak słońca - to zdecydowanie nie są komfortowe warunki życia dla mnie. To bardziej egzystencja niż życie. Wiem smęce, ale co zrobić kiedy mniej więcej taka sytuacja trwa już dwa tygodnie z małymi przerwami.



Zdecydowanie jestem dzieckiem słońca! No, ale cóż, mieszkam w Polsce, gdzie klimat ani trochę nie sprzyja ciepłolubnym dzieciom słońca. Jakoś trzeba się wziąć w garść. Jako tako egzystuje chyba tylko dzięki Tajdze, z którą nie tylko muszę, ale chcę wyjść. Nawet kiedy pogoda nie rozpieszcza, to spacer z psem daje mi mega kopa. Nie ukrywam jednak, że zdecydowanie bardziej wolałabym spacerować latem od 4 rano, kiedy słoneczko już wstaje, niż teraz, kiedy o 7 rano nadal jest ciemno jak w ...dupie! Energii dodają mi też codzienne lub prawie codzienne treningi, po których jestem nakręcona jak katarynka i mogłabym góry przenosić ;)



Takie piękne widoki tylko na Kamionkowskich Błoniach Elekcyjnych! Uwielbiam tam spacerować! Cudowne miejsce i dużo niezabetonowanej jeszcze przestrzeni.



Niestety podczas tego spacerku Tajga totalnie nie chciała współpracować jako fotomodelka.





Kto rano wstaje ten takie cudne liście fotografuje podczas spacerku z psem ;)
Takie cuda tylko na Zakolu przy Wiatracznej (Grochów)

A swoją drogą, lubicie dynie? Ja niestety oprócz ciasta (robione jak marchewkowe), czy placuszko-racuszków nie mogę się do dyni przekonać. Właśnie planuje kolejne podejście, może w gulaszu z innymi warzywami jakoś mi przejdzie przez gardło i może się polubimy?

Tak oto od depresyjnego i posępnego początku przeszłam do niemal wesołego i optymistycznego tonu - BYLE DO WIOSNY !!! albo przynajmniej do słonecznego dnia! ;)

Trzymajcie się cieplutko i zażywajcie duuużooo okładów z piesków i kotków, czy innych zwierzaczków! :)

PS: Pisząc tą notkę uświadomiłam sobie, jak bardzo brakowało mi regularnego pisania. Nagle humor mi się poprawił, mimo tego, że za oknem z godziny na godzinę jest gorzej... Ruszam więc z kopyta z prawie psim komiksem ;)

czwartek, 4 sierpnia 2016

Co mi daje większego kopa niż poranna kawa?

niestety dzis ze względu na deszcz i brak dobrego światła zdjęć brak, tu aport podczas ciepłego letniego popołudnia
Ciekawe jaka była Wasza pierwsza myśl po zobaczeniu tytułu tego posta? ;) Tak się zastanawiam, czy ktoś zgadł o czym będzie dzisiejszy wpis...

Zacznę od tego, że za kawą nigdy jakoś szczególnie nie przepadałam - fakt piję, ale słabą, rozpuszczalną, tylko jedna dziennie do śniadania, no i z mlekiem (roślinnym oczywiście!)

Wiecie co mi w takim razie daje prawdziwego kopa z rana? Potężny zastrzyk endorfin? Dlaczego chce mi się żyć bardziej, nawet jeśli za oknem chmury? Tym kopniakiem jest poranny, dłuuugi spacer z Tajgą! (zawsze jakieś 10 km, najlepiej jak uda się 15 i więcej...)

Dzisiejszy ranek. Budzik 4:30. Siku, kupka, mycie włosów, szybkie suszenie, szklanka wody w między czasie, 2 naleśniki z wegańskim twarożkiem jagodowym, jakieś ciuchy na siebie, wrzucam do psiej torby psie akcesoria, woda, piłki, woreczki, smaczki. Godzina 5:15 wychodzę z domu, po 5 minutach zaczyna padać lekki deszczyk, nie chce mi się wracać po kurtkę, zaraz przestanie pomyślałam - nie przestało... To nic! Spacery w deszczu maja swój urok! Szczerze nawet nie czułam, że pada, nie przeszkadzało mi jeziorko w butach, woda kapiąca z włosów. Tajga szczęśliwa, ja również. Dochodzimy do parku, budzę się na dobre, Tajga aportuje Liker jak szalona, przeciągamy się. Czuje się świetnie - tylko ja i mój pies. Deszcz zelżał robimy około 5 km spacerkiem po parku, potem znów aport, głaski i przytulaski. Wracamy do domu, jest 7:10, mokre, brudne i szczęśliwe. Suszenie, szybka zmiana ciuchów, Tajga dostaje swoją miskę, potem żwacze, jak wychodzę, kawka. 7:35 jestem na przystanku, jadę do pracy, jestem już 3 godziny na nogach a czuję, że mogę przenosić góry!

Kocham poranne spacery z moim psem! Gdybym tylko jeszcze nie musiała później gonić do pracy, ale cóż... life is brutal!

Nigdy nie sądziłam, że kiedyś będę wstawała tak wcześnie rano dlatego, że chcę, a nie muszę. Mimo, że jestem na diecie baterie mi się nie rozładowują. Po powrocie do domu i krótkim oddechu biorę się za trening - twister 15 min, agrafka, rowerek stacjonarny 15 km w 34 minuty, brzuszki. Zrobiłam obiad na jutro. No i siedzę przed kompem, bo postanowiłam wrzucić taki luźny post. Zdaję sobie sprawę z tego, że być może nie ma takiej drugiej wariatki jak ja :P  Ale ja kocham poranne spacery - prawie pusty park, wyludnione jeszcze ulice, brak nieogarniętych psów i ich właścicieli, poranny chłodek, szczęście wymalowane na pysku mojej suczy... Chwilo trwaj! Dodam też, że jeszcze bardziej uwielbiam takie spacery w dni wolne od pracy, kiedy mogę sobie przedłużyć taki spacer do 3-4 godzin, dobić na liczniku więcej kilometrów, powłóczyć się ot tak bez celu i bez pośpiechu, czasem porzucać dekle. Szkoda, że nie mamy nikogo do towarzystwa podczas takich naszych wariacji porannych...

Nigdy nie sądziłam, że kiedyś będę bez złości i przymusu spacerowała w deszczowy, pochmurny poranek i w dodatku, że będzie mnie to jarało! 

Dochodzi moja 17-sta godzina na nogach, a ja chciałabym coś jeszcze zrobić, gdzieś wyjść. Lubię żyć na maxa, nie znoszę marnować życia i czasu! Tak mnie jakoś naszło na spontana podzielić się tym z Wami :) 

A co Wam daje kopa mocniejszego niż poranna kawa? Jestem bardzo ciekawa, czy macie jakieś swoje małe fiksacje ;) 

Dobrej nocki! (jutro w końcu weekend!)

niedziela, 15 maja 2016

Życie z psim sportowcem, czyli zmiany w naszym życiu spowodowane posiadaniem psa

Pies to stan umysłu! - zapsiłam się do tego stopnia, że około 2,5 roku temu nawet nie wiedziałam, że tak można! (i zaraziłam tym Michała ;) ) Kiedyś nie sądziłam, że pies aż tak zmienia człowieka i jego życie, że nagle wszystko się przewartościowuje. Chyba podobnie jak z dzieckiem - nagle masz kogoś, kto jest całkowicie od ciebie zależny. Ubiegnę tok myślenia, co po niektórych - nie jest to przelany instynkt macierzyński, ani też tęsknota za dzieckiem :P (o tym przy innej okazji - dla ciekawskich)
dzis tylko 1 zdjęcie ;) 
Pisząc bloga, myśląc nad tytułami wpisów, analizując nasze życie, układając sobie w głowie o czym pisać najpierw doszłam do wniosku, że... Tajga nie byłaby takim fit, sportowym psem, gdyby nie... lęk separacyjny i nasze próby zapewnienia jej dostatecznej dawki ruchu wszelakiego [TU]. Biorąc psa od Ewy, tą "małą, wredną cholerę" nawet nie przypuszczałam, że wystartujemy w jakichś zawodach![TU] Ewa ma nosa do psów!

Do rzeczy! Jak się zmieniło nasze życie od kiedy jest z nami Tajga?
  1. Koniec spania do południa! Budzik, w zależności od dnia tygodnia i od napięcia grafiku dzwoni zawsze między 6:00 a 6:30 rano
  2. W upalne dni poranny spacer wypada w godzinach 4:00-8:00 o ile oczywiście praca nam na to pozwala - potem odsypianie (o ile praca na to pozwala...) Uwielbiam, kiedy o tym wspomnę a ludzie patrzą na mnie jak na wariatkę :P 
  3. Idziemy na koncert/wychodzimy wieczorem? najpierw wyspacerowujemy psa! no i po powrocie też o tym nie zapominamy ;) 
  4. Wyjazd/podróż/wolny dzień/długi weekend? planujemy tak, aby spędzić go wspólnie i miło razem z psim członkiem rodziny! Tajga tylko raz była pod opieką petsiterki - pies na festiwalu w Jarocinie nie czułby się dobrze, raz też "nocowała" u znajomej zapsionej Doroty. Nie lubię rozstawać się z moim psim dzieckiem! 
  5. Koniec strojenia się i pięknych ciuszków! No chyba, że psa nie ma w pobliżu ;) Zaopatrzyliśmy się w duuużą ilość dresów i koszulek, w których czujemy się swobodnie i komfortowo, a brud, ślina, pot, krew, woda i trawa nie są im straszne. [DRESS CODE]
  6. Wygodne buty to podstawa! 
  7. Poznaliśmy wielu nowych ludzi, z częścią utrzymujemy stały kontakt i bardzo się polubiliśmy, Kiedy są dni, że na horyzoncie ani jednego żywego psiarza, to czas się piekielnie dłuży - zwłaszcza, gdy pogoda mało sprzyja spacerowaniu. Na psiarzy zawsze można liczyć! 
  8. ... złych i wrednych ludzi też niestety nieustannie poznajemy :/ 
  9. Spacery stały się dla mnie sensem życia, jeśli muszę pracować 10 godz dziennie przez kilka dni, to mam wrażenie, że się duszę bez ruchu. Spacery i aktywny tryb życia pozwala mi wypocząć. Nic nierobienie jest dla mnie męczące.
  10. Psie kłaki w tofucznicy! ...i w każdym innym możliwym miejscu :P 
  11. Dzień kończymy wieczornym spacerem, który najczęściej wypada w okolicach godziny 21:00 i trwa od 20 do 60 min
  12. Koniec z anonimowością w bliższej i dalszej okolicy ;) teraz znamy praktycznie wszystkich posiadaczy psów a oni znają nas. Często nie mamy naszych imion, spotykani ludzie też nie - identyfikujemy się imieniem psa ;) 
  13. Poprawiła się naszą kondycja oraz wzrosła nasza odporność. Średnio każdego dnia robimy ok 8 kilometrów, jeśli tylko czas, pogoda i zdrowie pozwalają chętnie wydłużam ten dystans do nawet 20 km podczas 1 spaceru! 
  14. Znacznie pogłębiła się moja (Michała nieco mniej) wiedza z zakresu weterynarii oraz behawiorystyki.
  15. Mamy osobisty, żywy termoforek w łóżku. W upalne noce to niestety przekleństwo... jednak i Tajdze bywa z nami za gorąco i wybiera wtedy posłanie na balkonie.
  16. Podczas uniesień towarzyszy nam oskarżycielski, sfochany i oburzony wzrok zza krat :P Dobrze, że Tajga wtedy nie wyje i generalnie sama grzecznie idzie na miejsce, czyli do klatki.
  17. Mam nowe hobby - frisbee.
  18. Im dłużej mam psa, tym bardziej wkurzają mnie ludzie, przestałam lubić zakupy, nie lubię załatwiać przyziemnych rzeczy bez Tajgi - wolałabym jej poświęcać ten czas. Jeśli tylko możemy bierzemy ją ze sobą na pocztę, do banku, do apteki, na obiad/lody, na drobne zakupy.
  19. Ciągle uczymy się czegoś nowego. Michał stał się bardziej otwarty, towarzyski a za razem stanowczy, w innym przypadku, to on chodziłby na smyczy zamiast Tajgi, bo to niezła cwaniara.
  20. Nasze życie jest uregulowane, można rzecz zrutynizowane - Tajdze było to potrzebne do przezwyciężenia lęku separacyjnego.
Pewnie zaraz ktoś zarzuci mi narzekanie, nic bardziej mylnego! Pies to wielki obowiązek na kilkanaście lat. Gdyby ludzie byli bardziej odpowiedzialni i zdawali sobie z tego wszystkiego sprawę pewnie byłoby mniej nieszczęścia i zwierzęcych tragedii. Zwierzak zachoruje? musisz zapewnić mu opiekę lekarza i swoją, jeśli to problemy gastryczne, to również częstsze spacery - również w nocy.

Tak, jasne nie musimy !ALE CHCEMY I NIE WYOBRAŻAMY SOBIE INNEJ OPCJI! robić z Tajgą długich, wymyślnych spacerów i treningów. Nie musimy rano wstawać, bo pewnie fizycznie wytrzymałaby dłużej. Tak, można wyjść pod blok za potrzebą i wrócić do domu, ale po co? Nie po to mam psa żeby był dekoracja wnętrza. Jeśli źle się czuję, jestem chora/zmęczona lub zwyczajnie nie chce mi się iść do parku, to mam potem wyrzuty sumienia, czegoś mi brakuje. 

Nie umiem (umiemy) już żyć bez psa, bez Tajgi. Kiedy jadę do babci i zostawiam ją z Michałem, to cholernie mi jej brakuje, ciągle myślę, co robi, czy zjadła, czy jest zdrowa, czy ma dokładnie sprawdzone ciałko na wypadek obecności kleszcza... Kiedy budzę się rano wyciągam rękę, aby ją pogłaskać, ale jej nie ma - jest w Warszawie z tatusiem. Jak ona mnie wita kiedy wracam... ;) 

Marzenia? Wygrać w lotka i nie musieć pracować, adoptować kolejnego psa z predyspozycjami do sportu i mieć dla niego więcej czasu, na treningi, szkolenia (agility, obi, IPO, seminaria frisbee). Nie, nie zmuszałabym go do bycia najlepszym we wszystkim, sam wybrałby, to co kocha, tak jak Tajga wybrała frisbee. Potem kolejny pies i tak do 4-5, rzecz jasna pod warunkiem, że radziłabym sobie z panowaniem nad takim stadkiem. Wszystko z głową. Teraz nie robilibyśmy niczego na czuja na przypał, tylko świadomie.

Jakie jest więc teraz nasze wspólne życie z Tajgą? LEPSZE!!! 2+1 ;) bardziej aktywne, nie marnujemy czasu na pierdoły. 

Jasne, że są gorsze dni, że mamy ochotę udusić tą wredna potworę, ale w życiu nie wszystko i nie zawsze jest kolorowe! Gdyby zawsze było tylko cukierkowo, to byłoby nudno :P już nie jeden siwy włos mi przybył przez psią córeczkę.

W naszym stadzie, to ja pełnię rolę przywódcy stada i... dobrze mi z tym! (tak, tak dobrze widzicie, wyznaje zasadę przywództwa i stada, ale nie mam klapek na oczach).

A czy Wasze życie się zmieniło od momentu kiedy mieszka z Wami pies/psy? To Wy mieliście psiego fioła, czy Wasze drugie połówki przeciągnęły Was na psią stronę mocy?

Miłego niedzielnego popołudnia ! 



wtorek, 1 marca 2016

Jak to było z tym weganizmem?

Mamy pierwszy dzień marca, za oknem sypie śnieg, korzystając z wolnego przedpołudnia napiszę trochę o sobie, bo póki co posty dotyczyły Tajgi.
Od zawsze kochałam zwierzęta, nie mogłam znieść ich krzywdy. Jakoś na początku podstawówki zobaczyłam przypadkiem film w TV o transporcie koni do rzeźni... Nigdy szczególnie nie lubiłam mięsa. Teraz już wiedziałam, że muszę przestać je jeść - pozostała walka z rodzicami i babcią - jako dziecko niewiele mogłam oprócz dawania cichaczem pod stołem kotleta czy szynki kotu albo psu.

Oficjalnie weganką jestem od 1 czerwca 2015 roku. Wcześniej byłam wegetarianką, która czasem grzeszyła i jadła rybę, czy galaretkę (bo niby ryby takie zdrowe, bo nie wiedziałam jak zrobić galaretkę w domu). Jak się ma 12-13 lat i mieszka prawie tam gdzie diabeł mówi dobranoc ciężko samemu gotować, jeszcze ciężej z dostępnością wegańskich produktów... Kotlety i pasztety sojowe to był wtedy szczyt marzeń! No i owoce/warzywa z babcinego ogródka! :) Sama musiałam dla siebie gotować, bo w domu podstawiano mi zupę na trupie - przecież tam nie ma mięsa :P Początkowo wpadłam w pułapkę nabiałową... nie byłam wtedy tak świadoma, co dzieje się z krowami mlecznymi... Internet nie był jeszcze wtedy tak powszechny jak teraz, a dieta roślinna nie była modna. W rodzinnej miejscowości byłam dziwadłem - podobało mi się to! Byłam, jestem i będę typem niepokornym, buntowniczką, kimś kto idzie pod prąd, wzbudza kontrowersje.

Kiedy po studiach przeniosłam się do Warszawy, nagle mocno poszerzyła się dostępność różnych produktów, zaczęłam gotować i jeść bardziej wegańsko niż wegetariańsko. Nie mogłam tylko wyobrazić sobie życia bez mleka i sera żółtego. Musiałam chyba do tego dojrzeć ;) Teraz nie tęsknie już za żadnymi smakami, mam więcej energii, czuję się trochę lepszym człowiekiem.
Nauczyłam się czytać bardzo dokładnie składy wszystkich produktów, bo są różne kwiatki, oj są! Przykład? hummus w Lidlu z... serem (sic!). Najgorzej idzie mi weganizowanie kosmetyków, środków czyszczących piorących itp., bo nagle okazało się, że praktycznie wszystkie znane firmy testują na zwierzętach, że w produktach są jakieś składniki odzwierzęce... Sprawy nie ułatwia moja wrażliwa, alergiczna i kapryśna skóra.

Co mnie wkurza? Ignorancja i niewiedza innych, ale już coraz mniej - nie mam zamiaru na każdym kroku tłumaczyć się komuś z moich wyborów! Pamiętam głupie miny pań w Simply, kiedy poprosiłam o listę ze składem pieczywa (tak, tak - czasem ciężko o wegańskie pieczywo w sklepie). Irytuje mnie trochę obłuda blogerów, jutuberów itp. (pisownia celowa) - jedzą mięso, noszą skóry, ale promują się w wegańskich knajpach, albo gotując coś wegańskiego. Z drugiej strony może to i dobrze? Zwykli ludzie może czasem zrezygnują z mięsa - zawsze to jakiś plus. Niestety potem wielu z nich uważa, że jemy kurczaka i ryby :P Cóż, coś za coś!

Mój facet dzięki mnie zrezygnował z mięsa, ale jeszcze nie może przekonać się do weganizmu. Ja ciągle odkrywam nowe smaki i gotowanie sprawia mi wielką przyjemność (jedzenie niestety też hehehe).

Dobra, nie przynudzam już! kolejny wpis będzie o żywieniu mojego psa - tak jestem zła, jestem jestem obłudnym potworem, bo nie podaje Tajdze wegańskiej karmy. Zdjęcia dla niedowiarków, co myślą, że żremy tylko trawę i kamienie ;) Jak chcecie pytajcie o szczegóły, albo hejtujcie - co kto lubi, have a nice day!