poniedziałek, 7 listopada 2016

Dlaczego byłam i wciąż jestem gruba?

Brzmi trochę, jak wyznanie anonimowej grubaski? No, może troszkę ;) 

Od kiedy pamiętam zawsze byłam grubsza niż rówieśnicy. Jednak jako niemowlak gubiłam się w szpitalnym łóżeczku. Dlaczego jestem gruba? Dobre pytanie! Może troszkę geny się do tego przyczyniły? Babcia, która gotowała super obiadki i dokarmiała? Moje ciągłe chorowanie, alergie i branie miliona sterydów i innych, jak się później okazało niepotrzebnych leków...? Później jako nastolatka przeszłam na wegetarianizm i musiałam sama sobie gotować i organizować posiłki. Te 15-16 lat temu nie było tak powszechnego dostępu do Internetu, nie było skąd czerpać wiedzy o zbilansowanym odżywianiu. Lekarzom nie można się było przyznać, że nie je się mięsa, bo wszystko zgonili na to, jako powód problemów zdrowotnych.

Moja dieta bazowała więc na nabiale i produktach mącznych - z czym zjeść kanapki? Oczywiście ser żółty, dużo... twarogi, mleko (wiejskie i tłuściutkie od krowy), spore ilości białego pieczywa, pierogi, makarony, naleśniki... Jogurciki owocowe i dużooo soków owocowych, bo przecież to samo zdrowie! Cukier i syrop glukozowo-fruktozowy - tak faktycznie, to samo zdrowie. Dużo smażonych placków warzywnych, niestety w sporej ilości oleju... Pamiętam, że kupienie wtedy pasztetu sojowego, czy kotletów sojowych, tych suchych, z których można robić niby schabowe graniczyło z cudem. Zwłaszcza na Podkarpaciu, skąd pochodzę. Dużo gotowych sosów i zupek... To nie mogło skończyć się dobrze. Podejmowałam wiele prób nieudolnego odchudzania, ale zawsze kończyło się efektem jo-jo.

Do tego piwko, sporo piwka i inny alkohol... a jak wiadomo trzeba to czymś zagryźć: chipsy, orzeszki, paluszki, frytki... Lubiłam i nadal lubię jeść, ale teraz robię to z głową!

Efekt? 96 kg przy wzroście 165 cm, 29 lat - początek lipca 2016 roku i decyzja, że albo teraz albo nigdy! 

Powiecie, że się zapuściłam, jak mogłam itd., no cóż jedzenie było receptą na wszystko. Do tego nigdy nie czułam się szczególnie źle z moją wagą, nikt widząc mnie nie wierzył, że ważę aż tyle. Zawsze byłam aktywna. W sezonie jeździłam bardzo dużo rowerem, często około 50 km, starałam się robić 30 km kilka razy w tygodniu. Do tego brzuszki, przysiady, 6 Weidera i różne inne cuda, trochę ćwiczeń na ławeczce z obciążeniem. Do tego sporo fizycznej pracy podczas pomagania u babci (np. przerzucenie tony węgla, czy zniesienie kilku metrów drzewa do szopy, albo wykopywanie kilkudziesięciu drzewek samosiejek różnej wielkości). 
Miałam lepsze okresy, nie wiem ile wtedy ważyłam, bo waga była moim wrogiem.

Z racji sporej ilości mięśni, które posiadam pewnie nigdy nie będę chudziutką, eteryczną blondynką. W mojej głowie też pewnie na zawsze pozostanie obraz grubaski. Teraz mimo, że żadne ciuchy na mnie nie pasują, wiszą jak worki, z góry XXL wchodzę spokojnie w M, spodnie z 46 na 40 (niestety mało, które pasują, bo mam potężne łydki i w mało co się wbijam, a jak się wbiję to w pasie wszystko jest za duże...) to w lustrze nie widzę tego, że schudłam. 

A ty Droga Czytelniczko lub Czytelniku, dlaczego masz problem z nadprogramowymi kilogramami (jeśli go masz)? Wydaje mi się, że do podstawa i klucz do rozpoczęcia walki o lepszą lub najlepszą wersje swojego ciała!

W kolejnych postach będzie szczegółowo o mojej diecie (i cudownej dietetyczce), treningach i efektach? Jesteście ciekawi? Zapraszma do obserwowania!

Miłego dnia Kochani! :)




piątek, 28 października 2016

3,2,1... START!!! Najlepsza wersja samej siebie do 30-stki!

STARTUJEMY!!!
No więc tak, to pierwszy mój post na tym blogu. Swoją przygodę z blogowaniem rozpoczęłam ponad rok temu od nieistniejącego już bloga weg_Anka_i_Tajga, który zmienił się na: Tajga - Owczarek Mazowiecki Kelpie. Z weg_Anki powstał ten oto blog, który teraz czytacie: weg_Anka_i_jej_świat. Wcześniejsze posty zostały przeniesione z poprzedniego bloga.

Tyle w woli wyjaśnienia. Dzisiejszy post będzie o totalnej zmianie w moim życiu, która rozpoczęła się w lipcu tego roku, a z którą nosiłam się od wielu lat, ale jakoś mi nie wychodziło... zawsze było jakieś "ale" - DIETA. Nie, nie będzie tu diet 1200 kcal ani głodówek! Ten post będzie jedynie wstępem do całej historii, albo przygody, która wciąż trwa.




Zaczęłam się zdrowo odżywiać, zmieniłam nawyki żywieniowe i styl życia. Poniekąd można powiedzieć, że stałam się nowa osobą, dlaczego? Pomyślałam sobie: "jak nie teraz, to nigdy!" Rok przed 30-stką, to najlepszy czas na zmiany. Zmiany totalne. Mam zamiar do tego czasu osiągnąć najlepszą wersję samej siebie! :) Nie dam Wam recepty na sukces, ale może zmotywuje kogoś do działania? Zainspiruje do walki o samą (samego - może jakiś pan też to przeczyta ;) ) siebie. Nie ma jednego sposobu na osiągnięcie celu dla każdego. Nasze ciała i organizmy różnią się od siebie, prowadzimy różny tryb życia, mamy różne cele, inne rzeczy sprawiają nam przyjemność itd itp.

Zaczęłam od banału - MŻ (mniej żreć) :P i tak w jakiś miesiąc straciłam 10 kg ;) to mnie niesamowicie zmotywowało, bo skoro bez większego wysiłku tyle się udało, to może warto bardziej się wysilić i pociągnąć dalej odchudzanie.

Dodam, że zawsze prowadziłam mocno aktywny tryb życia i mimo sporej nadwagi miałam dobrą kondycje. Posiadanie psa od niemal 3 lat i codzienne spacery po 8-15 km tylko mi w tym pomagały ;) od dzieciaka uwielbiałam jeździć na rowerze i temu zawdzięczam moje mega łydy, z którymi niewiele można niestety zrobić...

Dobra na dziś tyle, bo to tylko wstępno-organizacyjna notka. Jesteście ciekawi "diety"? Treningów? Motywacji? Efektów? - zachęcam do obserwowania ;) Tak wiem, blog nie wygląda jeszcze zbyt dobrze, ale obiecuje go ogarnąć! Muszę przemyśleć jeszcze parę rzeczy. Mam nadzieje, że tak jak dla mnie i dla Was treść będzie ważniejsza od zdolności informatycznych ;)

Co dziś zrobiłaś/zrobiłeś dla siebie? Ja jestem już po treningu i staram się dbać o "czystą michę" oraz picie dużych ilości wody.

Chcesz dobrej rady? NIE MA "OD JUTRA!"

Zamiast tylko oglądać metamorfozy i filmiki z ćwiczeniami i zazdrościć innym sama/sam "ZACZNIJ TU i TERAZ, OD DZIŚ!"

Miłego dnia :) :) :)



środa, 12 października 2016

Jesień... byle do wiosny!


I znów przyszła jesień...

Jak zwykle za szybko :( nie zdążyłam nacieszyć się latem a już musiałam wyjąć grube bluzy, czapki, szaliki i rękawiczki. Gdyby ta jesień była jeszcze słoneczna... Za ciepełko też bym się nie obraziła ;)

Ale nic z tego! Nie ma polskiej złotej jesieni, za to mamy chmurny i deszczowy piździernik. Jak żyć? Nawet na blogu zapanowała jesień - brak wpisów, bo jest mi źle. Nie chce pisać czegoś byle to napisać, zdecydowanie wolę publikować, bo chce, bo mam wenę do pisania. Może jak ponarzekam sobie, to przełamie tą złą passe...?
Tu chyba jedna z ostatnich w tym roku koniczynek. Dookoła niej krople deszczu, który akurat przestał padać tuż przed naszym spacerkiem i nawet chwilami słoneczko wyglądało zza chmur. Więcej takich pozytywnych dni poproszę!

Miałam tyle pomysłów na pisanie, tyle miałam zrobić, ale jak patrze za okno to mam ochotę tylko na jedno. Mam ochotę zaszyć się w śpiworze, gdzieś w kącie pod łóżkiem lub w szafie i wyjść dopiero kiedy zaświeci słońce a temperatura powietrza przekroczy 15 stopni na plusie. Na pocieszenie nie dodam tu smętnych szarych zdjęć, będzie słonecznie i kolorowo. Może odczaruje tym te szare dni?




Z czym kojarzy się Wam jesień? Mi niestety z niczym przyjemnym ani pozytywnym. No dobra jest jedno pozytywne zdarzenie, które miało miejsce jesienią - w listopadzie 2013 roku Tajga stała się członkiem mojej rodziny, pełnoprawnym domownikiem.
Chłód, deszcz, coraz krótsze dni, brak kolorów, nagie drzewa, chmury, brak słońca - to zdecydowanie nie są komfortowe warunki życia dla mnie. To bardziej egzystencja niż życie. Wiem smęce, ale co zrobić kiedy mniej więcej taka sytuacja trwa już dwa tygodnie z małymi przerwami.



Zdecydowanie jestem dzieckiem słońca! No, ale cóż, mieszkam w Polsce, gdzie klimat ani trochę nie sprzyja ciepłolubnym dzieciom słońca. Jakoś trzeba się wziąć w garść. Jako tako egzystuje chyba tylko dzięki Tajdze, z którą nie tylko muszę, ale chcę wyjść. Nawet kiedy pogoda nie rozpieszcza, to spacer z psem daje mi mega kopa. Nie ukrywam jednak, że zdecydowanie bardziej wolałabym spacerować latem od 4 rano, kiedy słoneczko już wstaje, niż teraz, kiedy o 7 rano nadal jest ciemno jak w ...dupie! Energii dodają mi też codzienne lub prawie codzienne treningi, po których jestem nakręcona jak katarynka i mogłabym góry przenosić ;)



Takie piękne widoki tylko na Kamionkowskich Błoniach Elekcyjnych! Uwielbiam tam spacerować! Cudowne miejsce i dużo niezabetonowanej jeszcze przestrzeni.



Niestety podczas tego spacerku Tajga totalnie nie chciała współpracować jako fotomodelka.





Kto rano wstaje ten takie cudne liście fotografuje podczas spacerku z psem ;)
Takie cuda tylko na Zakolu przy Wiatracznej (Grochów)

A swoją drogą, lubicie dynie? Ja niestety oprócz ciasta (robione jak marchewkowe), czy placuszko-racuszków nie mogę się do dyni przekonać. Właśnie planuje kolejne podejście, może w gulaszu z innymi warzywami jakoś mi przejdzie przez gardło i może się polubimy?

Tak oto od depresyjnego i posępnego początku przeszłam do niemal wesołego i optymistycznego tonu - BYLE DO WIOSNY !!! albo przynajmniej do słonecznego dnia! ;)

Trzymajcie się cieplutko i zażywajcie duuużooo okładów z piesków i kotków, czy innych zwierzaczków! :)

PS: Pisząc tą notkę uświadomiłam sobie, jak bardzo brakowało mi regularnego pisania. Nagle humor mi się poprawił, mimo tego, że za oknem z godziny na godzinę jest gorzej... Ruszam więc z kopyta z prawie psim komiksem ;)

niedziela, 11 września 2016

DZIECKO?! NIE, dziękuje! O bezdzietności z wyboru.


Przyszedł moment na mój głos, na uzewnętrznienie się, dziś nie będzie ani słowa o psich zabawkach, o spacerach, o smyczach i obrożach. Dziś będzie o czymś zupełnie innym.
Dziś poruszę jakże kontrowersyjny temat, jakim jest bezdzietność z wyboru. Tak, powiem to głośno tu i teraz, wiem, że pewnie będzie hejt, ale trudno. Jeśli nie chcesz, jeśli czujesz, że post może Cię obrazić lub być bolesny, to nie czytaj dalej.

NIE  CHCĘ  MIEĆ  DZIECI!  NIE  MAM  INSTYNKTU  MACIERZYŃSKIEGO! 

Jak dla mnie nie ma nic gorszego od pytań i tekstów typu:
  • "masz prawie 30 lat (wstaw odpowiedni wiek) nie myślisz o dzieciach?"
  • "będziesz sama, nawet szklanki wody nikt ci nie poda na starość"
  • "zobaczysz, po 30 zmienisz zdanie"
  • "na każdego przychodzi czas"
  • "urodzisz, to zmienisz zdanie"
  • "nikt cie nie będzie chciał, bo przecież każdy facet chce zostać ojcem"
  • "dzieci to szczęście i skarb"
  • "tak super jest być w ciąży a poród jest taki cudowny"
  • "kobiety są po to żeby zachodzić w ciąże i rodzić"
  • "kobieta musi być matką"


TO  JEST  MÓJ  BRZUCH!!!  MÓJ  BRZUCH  =  MOJA SPRAWA,  NIE WASZA

Jeśli już kiedykolwiek w przyszłości naszłaby mnie ochota na dziecko to bym je adoptowała. Dla mnie z dziećmi jest trochę jak z psami - dopóki jest ich tak wiele w domach dziecka/schroniskach nie mamy moralnego prawa sprowadzać na świat nowych. Amen. - Tak zdaje sobie sprawę, że to niektórych oburzy, ale każdy ma prawo do takich, czy innych decyzji we własnym życiu oraz poglądów i przekonań.

Dlaczego nie chcę mieć dzieci, jesteście ciekawi? Odpowiedź w punktach poniżej (to tylko wierzchołek góry lodowej):
  • nie lubię dzieci, nie kręcą mnie i nigdy nie marzyłam o dziecku, macierzyństwie, ciąży i całym tym bagnie, ba nawet w dzieciństwie nie bawiłam się w dom, w mamę i tatę, lalek również nienawidziłam
  • ból przy porodzie
  • nieodwracalne zmiany w ciele (podejrzewam, że i w psychice też)
  • utrata wolności i niezależności
  • brak intymności, pogorszenie się relacji partnerskich
  • brak czasu tylko dla siebie
  • bo jestem odpowiedzialna a sprowadzanie na świat kolejnych istnień jest w danej sytuacji niemoralne (przeludnienie, brak wody pitnej, jedzenia, zanieczyszczenie środowiska itd., itp)
  • od dzieci zdecydowanie bardziej wolę psy ogólnie zwierzęta
  • dzieci i tak się na nas potem wypinają i maja nas gdzieś

Tak jestem egoistką, tak jestem wygodnicka, ale i odpowiedzialna zarazem ;) Dziecko to odpowiedzialność na minimum 18 lat, a jak widzę postępowanie części rodziców, to dochodzę do wniosku, że mój pies ma lepszą opiekę, poświęcam mu więcej czasu, jest lepiej wychowany i ma lepsza opiekę medyczną niż tamte dzieciaki. Ot, smutna prawda. Life is brutal.

Tu znajdziecie piosenkę idealnie pasującą do tematu: https://zdradapalki.bandcamp.com/track/o-take-polske

Uważam, że to bardzo krzywdzące, że to na nas kobietach jest wywierana taka presja na dziecko. Facetów około 30-stki nikt nie nagabuje ciągle dlaczego nie mają jeszcze dzieci, że zegar tyka, że przecież muszą mieć dziecko. Kiedy mówią, że nie są gotowi, to nikt nie zasypuje ich deszczem pogardy i pytań "ale jak to??!". Tymczasem my też jesteśmy ludźmi, myślimy i czujemy, więc z łaski swojej odwalcie się od nas! Nie każda chce być chodzącym inkubatorem, nie każda to matka polka z powołania - koniec i kropka!


"Brak potomstwa to czasem wybór, a czasem czyjeś nieszczęście. Każdy ma swój skomplikowany los, dlatego wyjątkowym nietaktem jest wypytywanie o to, co dla większości z nas jest sprawą bardzo intymną.

Podziwiam matki, podziwiam ojców, w ogóle to podziwiam rodziców, którzy spełniają się w rodzicielstwie. Trudno mi sobie wyobrazić, jak to jest ogarniać czyjeś istnienie od A do Z. Jednak kiedy ktoś wchodzi w moją prywatną strefę ze swoim pytaniem o to, kiedy będę gotowa się rozmnażać, to czuję bunt i niezgodę. Nie dlatego, że jestem feministką, ale dlatego, że jestem człowiekiem. Człowiek ma prawo do swoich wyborów i nikt nie powinien go osądzać.

I na koniec – czy istnieją matki feministki, które zapewne przyznałyby mi rację? Dokonały innego wyboru, mają dzieci, zapewne raz są przeszczęśliwe, a innym razem super zmęczone. O rodzicielstwie piszą Sylwia Chutnik, Agnieszka Graff oraz Anna Kowalczyk aka Boska Matka i bynajmniej nie jest to głos ignorowany we współczesnym polskim feminizmie. Tych głosów jest coraz więcej, bo ta dyskusja się toczy nie od dziś". [fragment z "Wmawianie dziecka w brzuch"]

Nieco żartobliwie nazwałam grupę na FB Psie matki / Psi ojcowie, ale absolutnie nie popieram stwierdzenia, że adoptuje się (czy nabywa w inny sposób) psa lub inne zwierzę po to, aby ukoić/oszukać instynkt macierzyński, aby wypełnić lukę, bo nie ma się dzieci. Bycie psią matką, czy psim ojcem to według mnie zupełnie inny wymiar. Tu nie ma mowy o przypadku, wpadce, skuszeniu się na przysłowiowe już 500+, nikt z nas nie pozostawia psa samemu sobie, żeby się pobawił, nie pozbywamy się naszych psich (lub kocich, czy innych zwierzęcych dzieci), aby odpocząć. Odpoczywamy z nimi lub przy nich. My akurat bardzo aktywnie. Nie umiem odpoczywać biernie i bardzo mnie to męczy. Nasze zwierzaki sprawiają, że czujemy się szczęśliwi, odprężamy się przy nich, uczą nas niekiedy pokory i cierpliwości - mówię tu za siebie, ale myślę, że wielu psiarzy się ze mną zgodzi. Moje życie zmieniło się dzięki Tajdze na lepsze, teraz wiem, co chcę w życiu robić, ale ciiii! (jeśli się uda, to dowiecie się o tym ;) ).

Jeśli kogoś interesuje temat, ma takie samo zdanie jak ja bądź inne to zapraszam do dyskusji w komentarzach, ale uprzedzam - nie toleruje obrażania!


E D I T: (zapomniałam dodać)  Dodam tylko, że ubolewam nad tym, że w Polsce nie ma kastracji/sterylizacji na życzenie. Oczywiście po konsultacji z psychologiem/psychiatrą, to rozwiązałoby w pewien sposób problem zakazu aborcji "na życzenie" oraz zmniejszyło ilość niechcianych dzieci oraz uratowało zdrowie (psychiczne i fizyczne) kobiet a czasem i życie, kiedy w desperacji próbujemy różnych "alternatywnych" sposobów. Trzeba pamiętać, że niechciana ciąża dla kobiety to wielki dramat! A nie oszukujmy się, żyjemy w XXI wieku i sex jest przyjemnością również dla nas. No i pewnie mało kto uważa, jak kościół, że akt powinien prowadzić do poczęcia, czy jakoś tak oni głoszą.

czwartek, 4 sierpnia 2016

Co mi daje większego kopa niż poranna kawa?

niestety dzis ze względu na deszcz i brak dobrego światła zdjęć brak, tu aport podczas ciepłego letniego popołudnia
Ciekawe jaka była Wasza pierwsza myśl po zobaczeniu tytułu tego posta? ;) Tak się zastanawiam, czy ktoś zgadł o czym będzie dzisiejszy wpis...

Zacznę od tego, że za kawą nigdy jakoś szczególnie nie przepadałam - fakt piję, ale słabą, rozpuszczalną, tylko jedna dziennie do śniadania, no i z mlekiem (roślinnym oczywiście!)

Wiecie co mi w takim razie daje prawdziwego kopa z rana? Potężny zastrzyk endorfin? Dlaczego chce mi się żyć bardziej, nawet jeśli za oknem chmury? Tym kopniakiem jest poranny, dłuuugi spacer z Tajgą! (zawsze jakieś 10 km, najlepiej jak uda się 15 i więcej...)

Dzisiejszy ranek. Budzik 4:30. Siku, kupka, mycie włosów, szybkie suszenie, szklanka wody w między czasie, 2 naleśniki z wegańskim twarożkiem jagodowym, jakieś ciuchy na siebie, wrzucam do psiej torby psie akcesoria, woda, piłki, woreczki, smaczki. Godzina 5:15 wychodzę z domu, po 5 minutach zaczyna padać lekki deszczyk, nie chce mi się wracać po kurtkę, zaraz przestanie pomyślałam - nie przestało... To nic! Spacery w deszczu maja swój urok! Szczerze nawet nie czułam, że pada, nie przeszkadzało mi jeziorko w butach, woda kapiąca z włosów. Tajga szczęśliwa, ja również. Dochodzimy do parku, budzę się na dobre, Tajga aportuje Liker jak szalona, przeciągamy się. Czuje się świetnie - tylko ja i mój pies. Deszcz zelżał robimy około 5 km spacerkiem po parku, potem znów aport, głaski i przytulaski. Wracamy do domu, jest 7:10, mokre, brudne i szczęśliwe. Suszenie, szybka zmiana ciuchów, Tajga dostaje swoją miskę, potem żwacze, jak wychodzę, kawka. 7:35 jestem na przystanku, jadę do pracy, jestem już 3 godziny na nogach a czuję, że mogę przenosić góry!

Kocham poranne spacery z moim psem! Gdybym tylko jeszcze nie musiała później gonić do pracy, ale cóż... life is brutal!

Nigdy nie sądziłam, że kiedyś będę wstawała tak wcześnie rano dlatego, że chcę, a nie muszę. Mimo, że jestem na diecie baterie mi się nie rozładowują. Po powrocie do domu i krótkim oddechu biorę się za trening - twister 15 min, agrafka, rowerek stacjonarny 15 km w 34 minuty, brzuszki. Zrobiłam obiad na jutro. No i siedzę przed kompem, bo postanowiłam wrzucić taki luźny post. Zdaję sobie sprawę z tego, że być może nie ma takiej drugiej wariatki jak ja :P  Ale ja kocham poranne spacery - prawie pusty park, wyludnione jeszcze ulice, brak nieogarniętych psów i ich właścicieli, poranny chłodek, szczęście wymalowane na pysku mojej suczy... Chwilo trwaj! Dodam też, że jeszcze bardziej uwielbiam takie spacery w dni wolne od pracy, kiedy mogę sobie przedłużyć taki spacer do 3-4 godzin, dobić na liczniku więcej kilometrów, powłóczyć się ot tak bez celu i bez pośpiechu, czasem porzucać dekle. Szkoda, że nie mamy nikogo do towarzystwa podczas takich naszych wariacji porannych...

Nigdy nie sądziłam, że kiedyś będę bez złości i przymusu spacerowała w deszczowy, pochmurny poranek i w dodatku, że będzie mnie to jarało! 

Dochodzi moja 17-sta godzina na nogach, a ja chciałabym coś jeszcze zrobić, gdzieś wyjść. Lubię żyć na maxa, nie znoszę marnować życia i czasu! Tak mnie jakoś naszło na spontana podzielić się tym z Wami :) 

A co Wam daje kopa mocniejszego niż poranna kawa? Jestem bardzo ciekawa, czy macie jakieś swoje małe fiksacje ;) 

Dobrej nocki! (jutro w końcu weekend!)

czwartek, 23 czerwca 2016

Koszulki KynoArt - jak sprawdzają się w użytkowaniu? Czyli z Tajgą na plecach przez świat :)

Uff... w końcu udało mi się przysiąść i dokończyć recenzje naszych personalizowanych koszulek, no i oczywiście uczciwie je przetestować! i prać, prać, prać! Wybaczcie zdjęcia - na niektórych ostrość odmówiła współpracy i światło odbija się od nadruku, mimo wielu prób poległam (dysponuje póki co tabletem).

Śledzący losy Tajgi na bieżąco, na pewno wiedzą, że suczydło ma za sobą 2 sesje fotograficzne w terenie (w planach 3, tylko czasu mało...). Podjęłam decyzje o starcie w Dog Games 2016 Spring i zamarzył mi się występ w personalizowanych koszulkach. Wybór nie mógł być inny niż KynoArt,

"koszulki, bluzy, kubki, poduszki, plecaki, gadżety foto, sesje zdjęciowe, grafika dla hodowców, sportowców, bloggerów"

bo bardzo dobrze wspominam obie sesje zdjęciowe z Sonią oraz jestem bardzo zadowolona z efektu Jej pracy. No i wolę dać zarobić małej lokalnej firmie, znajomym, którzy indywidualnie podchodzą do klienta ;) Koszulki towarzyszyły nam również na Dog Games 2016 Summer.
lewy górny i dolny róg - plecy koszulki, prawa strona - przód
Koszulki KynoArt - pierwsze wrażenie: 
  • gruba i zarazem milutka w dotyku bawełna - nie jakaś tam chińska szmata ze sztucznymi domieszkami
  • nadruk wygląda na dobrze zrobiony, kolory są nasycone
  • szycie porządne - nitki nie sterczą, nic się nie pruje, szwy są proste
  • ściągacz dookoła szyi wygląda na solidny - jest spora szansa na to, że się nie rozciągnie jak gumka  w starych gaciach :P 
  • czerń w głębokim odcieniu czerni, a nie jakiś pseudo czarny kolor
Zjarana szczęściem i tryskająca dumą posiadaczka koszulki :) wybaczcie pierdolnik - w kawalercie trudno o wolny kąt... :P 
Wykonanie i realizacja zamówienia:
  • bardzo dobry i szybki kontakt z właścicielką KynoArt [FB KynoArt]
  • miłe i prosesjonalne podejście do klienta
  • każde indywidualne zamówienie jest wyjątkowe i takie jakiego chcemy - w granicach zdrowego rozsądku ;)
  • projekt graficzny dostałam do wglądu i ewentualnie mógł zostać dalej dostosowany do moich potrzeb
  • realizacja zamówienia od chwili zaksięgowania pieniędzy do otrzymania paczki (Paczkomaty - chwała im za tą możliwość) ok 48 godz
  • wszystkie napisy, zdjęcie i grafika są dokładnie takie jakie chciałam
  • mała wpadka z "L" zamiast "Ł" w napisie "Michał" - mamy "Michal" ;) zwyczajnie myślałam, że nie ma polskich znaków, ale jakoś mi to nie przeszkadza (reklamacje uznałam za bezsensowną burze w szklance wody)  

Koszulki podczas użytkowania:
trochę zwlekałam z założeniem koszulki ze względu na pogodę - paczkę dostałam, jak się nie mylę 9 marca, a pierwszy spacer odbyłam 17 kwietnia. Jak było? Super! jak wspominałam bawełna jest porządna, gruba, mięsista, ale jednocześnie dobrze przewiewna. Przy temperaturach powyżej 25 stopni jest mi w niej jednak za ciepło, ale to standard - wolę wtedy bardziej odkryte koszulki ;)

Jak koszulki (nadruk!) zniosły pierwsze  pranie?
Koszulki początkowo prałam ręcznie (nie chciałam za szybko zniszczyć takich cudeniek) w płynie przeznaczonym do prania czarnych ubrań. Delikatnie i bez mocnego wyżymania, płukanie tak samo. Prałam i płukałam je niemal w zimnej wodzie a i tak lekko puszczały kolor - woda była ciemna (podczas kolejnych prań również). Na szczęście kolor koszulek póki co pozostaje bez zmian, nie blaknie. Nadruk galaxy z przodu leciutko rozchodzi się pionowo czego nie widać z daleka, ale wystarczy leciutkie naciągniecie materiału i widać gdzieniegdzie. Nic nie poodpadało, nie ma też pęknięć. Ogólnie nadruk wygląda, tak jak pierwszego dnia. Koszulki nie straciły swojego kształtu, nie rozciągnęły się ani nie zbiegły. Brud po psich łapkach sprał się bez najmniejszego problemu.

Po info od innych użytkowników, że piorą je bezproblemowo w pralce - zaryzykowałam! i... nie żałuję ;) Koszulki nadal są jak nowe, nadruk w całości, nie ucierpiał ani trochę. Jedynie trzeba pamiętać o zmniejszeniu obrotów, ja zmniejszyłam do 400 producent zaleca maksymalnie 600, temperatura prania 40 stopni.

Plusy koszulek:
  • wykonane z porządnej bawełny
  • nadruk śliczny, dokładnie taki, jak zamówiłam
  • przyjemne dla skóry, nosi się je komfortowo
  • nie barwią skóry, jak chińszczyzna, nie zostawiają też "kłaczków" na ciele kiedy się spocimy, co ma miejsce przy kiepskiej jakości koszulkach
  • dość przewiewne, mimo wykonania z grubej bawełny
  • szybki czas realizacji
  • dobrze strzepane i suszone "na prosto", na wieszaku, czy na leżąco nie wymagają prasowania, którego nienawidzę :P
  • nie rozciągają się, nie zbiegły się, trzymają fason
  • czarny kolor nadal jest jak nowy (prane zawsze w płynie do prania czarnych ubrań)
  • można prać je w pralce! i są nadal jak nowe! UWAGA - wyłącznie zgodnie z zaleceniami producenta na metce, bo inaczej nie ma gwarancji, że nadruk to przetrzyma

Minusy koszulek:
  • jak każda bawełniana koszulka, ta również przyciąga kłaczki i sierść jak magnes
  • dla zachowania nadruku jak najdłużej początkowo prałam je ręcznie, a to pochłania trochę czasu
  • szkoda, że normalna damska rozmiarówka jest ciut mała na "większe" osoby, dlatego zamówiłam sobie męską L, przez to jest ciut przydługa, ale może przez to będzie też dobra do legginsów
  • cena jest trochę wysoka i boli, ale koszulki są jej jednak warte! (do ustalenia indywidualnie i w zaleznosci od modelu 55-65 zł)
Nadruki z bliska, tak wyglądają po ok 10 praniach
Kusiło mnie jeszcze zamówienie plecaka, kubków, poduszki, koca, bluz z Tajgą... chyba pora zagrać i wygrać w lotka! :P Typowa zakochana w swoim psim dziecku psia mamuśka ;) No i... plecak i bluzy już od prawie tygodnia są u mnie :D Recenzji spodziewajcie się jakoś jesienią! Może w przyszłości skuszę się na coś tajgowego z folkowym-kwiatowym motywem?

! ! ! Dla samodzielnych na stronie sklepu można samemu zaprojektować odzież lub gadżety z własną grafiką/zdjęciem/napisem [KLIK]! ! !

! ! ! Jeśli zrobisz zakupy za 200 zł dostawę kurierem DPD masz gratis ! ! !

Jeśli macie chrapkę na spersonalizowane ciuchy lub akcesoria to gorąco polecam KynoArt. Znajdziecie ich również na Instagram KynoArt

niedziela, 15 maja 2016

Życie z psim sportowcem, czyli zmiany w naszym życiu spowodowane posiadaniem psa

Pies to stan umysłu! - zapsiłam się do tego stopnia, że około 2,5 roku temu nawet nie wiedziałam, że tak można! (i zaraziłam tym Michała ;) ) Kiedyś nie sądziłam, że pies aż tak zmienia człowieka i jego życie, że nagle wszystko się przewartościowuje. Chyba podobnie jak z dzieckiem - nagle masz kogoś, kto jest całkowicie od ciebie zależny. Ubiegnę tok myślenia, co po niektórych - nie jest to przelany instynkt macierzyński, ani też tęsknota za dzieckiem :P (o tym przy innej okazji - dla ciekawskich)
dzis tylko 1 zdjęcie ;) 
Pisząc bloga, myśląc nad tytułami wpisów, analizując nasze życie, układając sobie w głowie o czym pisać najpierw doszłam do wniosku, że... Tajga nie byłaby takim fit, sportowym psem, gdyby nie... lęk separacyjny i nasze próby zapewnienia jej dostatecznej dawki ruchu wszelakiego [TU]. Biorąc psa od Ewy, tą "małą, wredną cholerę" nawet nie przypuszczałam, że wystartujemy w jakichś zawodach![TU] Ewa ma nosa do psów!

Do rzeczy! Jak się zmieniło nasze życie od kiedy jest z nami Tajga?
  1. Koniec spania do południa! Budzik, w zależności od dnia tygodnia i od napięcia grafiku dzwoni zawsze między 6:00 a 6:30 rano
  2. W upalne dni poranny spacer wypada w godzinach 4:00-8:00 o ile oczywiście praca nam na to pozwala - potem odsypianie (o ile praca na to pozwala...) Uwielbiam, kiedy o tym wspomnę a ludzie patrzą na mnie jak na wariatkę :P 
  3. Idziemy na koncert/wychodzimy wieczorem? najpierw wyspacerowujemy psa! no i po powrocie też o tym nie zapominamy ;) 
  4. Wyjazd/podróż/wolny dzień/długi weekend? planujemy tak, aby spędzić go wspólnie i miło razem z psim członkiem rodziny! Tajga tylko raz była pod opieką petsiterki - pies na festiwalu w Jarocinie nie czułby się dobrze, raz też "nocowała" u znajomej zapsionej Doroty. Nie lubię rozstawać się z moim psim dzieckiem! 
  5. Koniec strojenia się i pięknych ciuszków! No chyba, że psa nie ma w pobliżu ;) Zaopatrzyliśmy się w duuużą ilość dresów i koszulek, w których czujemy się swobodnie i komfortowo, a brud, ślina, pot, krew, woda i trawa nie są im straszne. [DRESS CODE]
  6. Wygodne buty to podstawa! 
  7. Poznaliśmy wielu nowych ludzi, z częścią utrzymujemy stały kontakt i bardzo się polubiliśmy, Kiedy są dni, że na horyzoncie ani jednego żywego psiarza, to czas się piekielnie dłuży - zwłaszcza, gdy pogoda mało sprzyja spacerowaniu. Na psiarzy zawsze można liczyć! 
  8. ... złych i wrednych ludzi też niestety nieustannie poznajemy :/ 
  9. Spacery stały się dla mnie sensem życia, jeśli muszę pracować 10 godz dziennie przez kilka dni, to mam wrażenie, że się duszę bez ruchu. Spacery i aktywny tryb życia pozwala mi wypocząć. Nic nierobienie jest dla mnie męczące.
  10. Psie kłaki w tofucznicy! ...i w każdym innym możliwym miejscu :P 
  11. Dzień kończymy wieczornym spacerem, który najczęściej wypada w okolicach godziny 21:00 i trwa od 20 do 60 min
  12. Koniec z anonimowością w bliższej i dalszej okolicy ;) teraz znamy praktycznie wszystkich posiadaczy psów a oni znają nas. Często nie mamy naszych imion, spotykani ludzie też nie - identyfikujemy się imieniem psa ;) 
  13. Poprawiła się naszą kondycja oraz wzrosła nasza odporność. Średnio każdego dnia robimy ok 8 kilometrów, jeśli tylko czas, pogoda i zdrowie pozwalają chętnie wydłużam ten dystans do nawet 20 km podczas 1 spaceru! 
  14. Znacznie pogłębiła się moja (Michała nieco mniej) wiedza z zakresu weterynarii oraz behawiorystyki.
  15. Mamy osobisty, żywy termoforek w łóżku. W upalne noce to niestety przekleństwo... jednak i Tajdze bywa z nami za gorąco i wybiera wtedy posłanie na balkonie.
  16. Podczas uniesień towarzyszy nam oskarżycielski, sfochany i oburzony wzrok zza krat :P Dobrze, że Tajga wtedy nie wyje i generalnie sama grzecznie idzie na miejsce, czyli do klatki.
  17. Mam nowe hobby - frisbee.
  18. Im dłużej mam psa, tym bardziej wkurzają mnie ludzie, przestałam lubić zakupy, nie lubię załatwiać przyziemnych rzeczy bez Tajgi - wolałabym jej poświęcać ten czas. Jeśli tylko możemy bierzemy ją ze sobą na pocztę, do banku, do apteki, na obiad/lody, na drobne zakupy.
  19. Ciągle uczymy się czegoś nowego. Michał stał się bardziej otwarty, towarzyski a za razem stanowczy, w innym przypadku, to on chodziłby na smyczy zamiast Tajgi, bo to niezła cwaniara.
  20. Nasze życie jest uregulowane, można rzecz zrutynizowane - Tajdze było to potrzebne do przezwyciężenia lęku separacyjnego.
Pewnie zaraz ktoś zarzuci mi narzekanie, nic bardziej mylnego! Pies to wielki obowiązek na kilkanaście lat. Gdyby ludzie byli bardziej odpowiedzialni i zdawali sobie z tego wszystkiego sprawę pewnie byłoby mniej nieszczęścia i zwierzęcych tragedii. Zwierzak zachoruje? musisz zapewnić mu opiekę lekarza i swoją, jeśli to problemy gastryczne, to również częstsze spacery - również w nocy.

Tak, jasne nie musimy !ALE CHCEMY I NIE WYOBRAŻAMY SOBIE INNEJ OPCJI! robić z Tajgą długich, wymyślnych spacerów i treningów. Nie musimy rano wstawać, bo pewnie fizycznie wytrzymałaby dłużej. Tak, można wyjść pod blok za potrzebą i wrócić do domu, ale po co? Nie po to mam psa żeby był dekoracja wnętrza. Jeśli źle się czuję, jestem chora/zmęczona lub zwyczajnie nie chce mi się iść do parku, to mam potem wyrzuty sumienia, czegoś mi brakuje. 

Nie umiem (umiemy) już żyć bez psa, bez Tajgi. Kiedy jadę do babci i zostawiam ją z Michałem, to cholernie mi jej brakuje, ciągle myślę, co robi, czy zjadła, czy jest zdrowa, czy ma dokładnie sprawdzone ciałko na wypadek obecności kleszcza... Kiedy budzę się rano wyciągam rękę, aby ją pogłaskać, ale jej nie ma - jest w Warszawie z tatusiem. Jak ona mnie wita kiedy wracam... ;) 

Marzenia? Wygrać w lotka i nie musieć pracować, adoptować kolejnego psa z predyspozycjami do sportu i mieć dla niego więcej czasu, na treningi, szkolenia (agility, obi, IPO, seminaria frisbee). Nie, nie zmuszałabym go do bycia najlepszym we wszystkim, sam wybrałby, to co kocha, tak jak Tajga wybrała frisbee. Potem kolejny pies i tak do 4-5, rzecz jasna pod warunkiem, że radziłabym sobie z panowaniem nad takim stadkiem. Wszystko z głową. Teraz nie robilibyśmy niczego na czuja na przypał, tylko świadomie.

Jakie jest więc teraz nasze wspólne życie z Tajgą? LEPSZE!!! 2+1 ;) bardziej aktywne, nie marnujemy czasu na pierdoły. 

Jasne, że są gorsze dni, że mamy ochotę udusić tą wredna potworę, ale w życiu nie wszystko i nie zawsze jest kolorowe! Gdyby zawsze było tylko cukierkowo, to byłoby nudno :P już nie jeden siwy włos mi przybył przez psią córeczkę.

W naszym stadzie, to ja pełnię rolę przywódcy stada i... dobrze mi z tym! (tak, tak dobrze widzicie, wyznaje zasadę przywództwa i stada, ale nie mam klapek na oczach).

A czy Wasze życie się zmieniło od momentu kiedy mieszka z Wami pies/psy? To Wy mieliście psiego fioła, czy Wasze drugie połówki przeciągnęły Was na psią stronę mocy?

Miłego niedzielnego popołudnia !