poniedziałek, 21 listopada 2016

Moja dieta a właściwie to nie dieta + dobry wege dietetyk

http://dietetyk-dietetyka-poznan.eu/
Zacznę od tego o czym już kilka razy wspominałam, nie lubię słowa  dieta!!! Kojarzy mi się ono z artykułami z czasopism dla kobiet, których jest pełno wiosną, bo przecież musimy dobrze wyglądać latem w bikini... A już konwulsji dostaję, kiedy czytam o diecie 1000 lub 1200 kcal - nóż w kieszeni się otwiera! Może i trochę schudniesz, może nawet bardzo, ale wrócisz do poprzedniej wagi (a nawet większej!) jeśli tylko zaczniesz normalnie jeść. Taka dieta to głodówka i robisz sobie nią wielką szkodę! 

Więc ustalmy sobie raz na zawsze - NIE JESTEM NA DIECIE ODCHUDZAJĄCEJ I NIE LICZĘ MANIAKALNIE KALORII, JESTEM NA DIECIE WEGAŃSKIEJ NISKOTŁUSZCZOWEJ I STARAM SIĘ JEŚĆ ZDROWO I RACJONALNIE. JESTEM NA REDUKCJI. Jako nastolatka niestety próbowałam wielokrotnie schudnąć na przysłowiowej sałacie i jabłku, teraz tego żałuję, ale cóż człowiek młody, to często człowiek głupi i naiwny. 

O zrzuceniu zbędnych kilogramów myślałam od zawsze, ale przerażało mnie liczenie kalorii, ważenie produktów, drążenie i  pamiętanie co ile ma kalorii, ile jeść węgli, ile tłuszczy, ile białka - to nie dla mnie, umysł humanistki tego nie ogarnie hehe. Inna sprawa, że nie znoszę ograniczeń i zakazów, nie potrafię jeść ciągle tego samego, a tak często są układane jadłospisy. Kocham jeść, dobrze zjeść. Lubie nowości, eksperymenty i różnorodność w kuchni. Często miewam jakieś zachcianki, na które diety nie pozwalają i co? Dręczę się psychicznie, jeśli choć raz próbowałeś/aś schudnąć, to pewnie wiesz jak to jest, znasz to uczucie. Jeśli dieta ma być ciągłym odmawianiem sobie wszystkiego i marzeniem, żeby zjeść coś innego, smaczniejszego, to nie jest to dobra dieta. Zadręczysz się, zaczniesz zajadać wyrzuty sumienia, jeśli zjadłeś coś spoza dietetycznego menu i... no właśnie efekt jojo gwarantowany.

Jak ja sobie z tym poradziłam? 
Po pierwsze byłam bardzo mocno zdeterminowana i zmotywowana - wiedziałam, że to ten moment, że muszę to zrobić, dlatego nie traktowałam odstawienia smacznych, ale niezdrowych produktów jako kary. Musisz raz na zawsze zmienić swoje nawyki żywieniowe! Oczywiście grzeszki są dopuszczalne, ale nie za często i jeśli sobie na nie pozwolisz, to nie rób tego codziennie, bo osiągniesz odwrotny efekt od zamierzonego.
Po drugie polecam Ci pójść do dobrego dietetyka, który nie jest "obłąkany", fachowiec pomoże Ci zbilansować dietę, skoryguje Twoje nawyki żywieniowe, udzieli rady, wskazówki, wsparcia. Nie oszukujmy się, nie każdy dietetyk jest dobrym dietetykiem, a już na pewno trudno takiego znaleźć jeśli jest się weganką, czy nawet wegetarianką. Pewnie znacie te teksty "skąd weźmiesz białko", "musisz jeść mięso żeby nie mieć niedoborów", "człowiek jest mięsożerny", "jak nie będziesz jadł nabiału to wypadną Ci zęby i kości zaczną się łamać" - srata tata, bzdury jakich mało! 
Nie będę Cię oszukiwała, że to tania sprawa. Ja miałam to szczęście, że moja dobra znajoma, poznana dzięki Tajdze, również psia mama i weganka jest jednocześnie wege dietetykiem. Czy można chcieć więcej? Dlatego o kosztach tu nie napiszę, zwłaszcza, że z braku czasu pierwsza wizyta wypadła akurat w moje urodziny ;) Nie dostałam zjebki, za to, że się zapuściłam, nie było trucia diety i braku zrozumienia dla mojego weganizmu - bajka i czysta przyjemność. Bardzo ważne jest abyś wybrał dietetyka, który Ci odpowiada i robi dobra robotę a nie tylko udaje, że jest dietetykiem. Na jednej wizycie się nie skończy. Dobry dietetyk zacznie od ankiety, wywiadu z Tobą, zapyta o ewentualne problemy zdrowotne, uwzględni Twój tryb życia oraz to co lubisz i czego nie lubisz. Jaki jest sens wmuszać w siebie np bataty, których ja osobiści nienawidzę, tylko dlatego, że tak każe dietetyk? Będziesz przez tydzień zapisywał, to co jesz, dietetyk to zanalizuje, skoryguje i dostaniesz swój indywidualny jadłospis. No i ważna sprawa, będziesz miał zrobiona analizę składu ciała, która prawdę Ci powie ;) Kolejna bardzo ważna kwestia, ilość zjadanych przez Ciebie kalorii będzie indywidualnie dopasowana do zapotrzebowania Twojego organizmu z uwzględnieniem aktywności fizycznej (jeśli masz jej dużo, możesz jeść więcej!). Nie będę się tu wgłębiała w tajniki i wzory wyliczania tego, to nie moja broszka, dociekliwi znajdą kalkulatory w sieci.
Kim jest ten cudowny dietetyk? Już mówię, to Kaya Szulczewska #wege-dietetyk.pl FB, strona internetowa: wege-dietetyk Klik! 

Info ze strony:
"Wege dietetyk to osoba, która zatroszczy się o to by twoja wege dieta była zbilansowana i zdrowa. Przestrzegając norm ustalonych dla populacji naszego kraju, dobiorę dla Ciebie odpowiednie produkty i pomogę w zrównoważeniu diety, tak by służyła zdrowiu, a przy tym była smaczna i przystępna.

Niezależnie czy jesteś wege od lat, czy dopiero zaczynasz swoją przygodę z wegetrianizmem/ weganizmem/ witarianizmem, jeśli masz wątpliwości czy dieta twoja/twoich dzieci/bliskich jest dobrze skomponowana pod względem dietetycznym, zapraszam na konsultacje.

Realizuje też cele żywieniowe takie jak schudnięcie, pomoc w powrocie do zdrowia, czy dieta dla sportowca. Podejmuje się też prowadzenia diet witariańskich lub diet dla alergików (wysoko eliminacyjnych).

Najważniejsze byśmy byli zdrowi i uśmiechnięci.

Kaya Szulczewska- wege dietetyk, coach, trener zdrowia"

Dodam, że ten post nie jest w żaden sposób sponsorowany i nie płacą mi za reklamę! Zdziwiony? Nie mam powodu żeby owijać w bawełnę, bo po co? 
Kaja "w 2013 zdała egzamin zawodowy i otrzymała certyfikat zawodowy z Ministerstwa Edukacji Narodowej potwierdzający jej kwalifikacje w tym zawodzie" - nie jest więc szarlatanem ;)

Co mówi o sobie? "Jako, że jestem wegetarianką z 14-stoma latami stażu, w tym weganką od 2009 i wiem jak ciężko czasem znaleźć otwartego na diety wegetariańskie dietetyka, oferuję swoją profesjonalną pomoc w ustalaniu wege diety" - potwierdzam jej profesjonalizm i genialne podejście do klienta, to właściwy człowiek na właściwym miejscu

Dlaczego skorzystałam z pomocy dietetyka? Początkowo kilogramy leciały mi w dół jak szalone, bałam się, że nabawię się jakichś poważnych niedoborów, nie maiłam czasu na szukanie (często sprzecznych) informacji w sieci i próby układania jadłospisu. Nie chciałam też kolejny raz zaprzepaścić moich początkowych sukcesów. No i jak już się powiedziało A trzeba dojechać do Z, chciałam zrobić wszystko tak, aby miało ręce i nogi. Od mojej dietetyczki dostałam jadłospis na 7 dni oraz około 30 przepisów + porady i wskazówki. Wcześniej, po pierwszej konsultacji miałam przez 7 albo 10 dni (nie pamiętam w tej chwili) zapisywać, to co jem, aby mogła skorygować mój jadłospis i ułożyć go indywidualnie pod moje gusta i tryb dnia. Otrzymałam też wtedy ogólną, ale dokładną rozpiskę grup produktów z uwzględnieniem dozwolonej zjadanej ich ilości na szklanki i łyżki lub wagę (owoce). Produkty te były podzielone na 2 tace - zieloną i żółtą, te z zielonej mogłam jeść w większych ilościach, z żółtej nie. Kaya kładzie nacisk na nauczenie klienta samodzielnego komponowania sobie posiłków, co było dla mnie super opcją. Myślę też, że taki sposób podejścia do diety rokuje na łatwiejsze trzymanie się jej i mniejsze zniechęcenie nią, bo nie jest monotonna.


Ofertę i cennik znajdziesz TU, średnia cena za 2 konsultacje, jadłospis i ewentualna korektę to 200 zł - mogłam coś pokręcić, więc jeśli chcesz spróbować, zapytaj u źródła o szczegóły, Kaja przyjmuje w Warszawie. 

Uwaga: niestety jeśli jesteś mięsożercą i/lub nabiałożercą musisz poszukać sobie innego perfekcyjnego dietetyka ;) Ja ze swojej strony polecam każdemu przejście na weganizm albo przynajmniej ograniczenie spożycia mięsa i nabiału - poczujesz się lepiej i pomożesz zwierzętom.


Minęły właśnie 3 miesiące od mojej pierwszej konsultacji dietetycznej, jak jem, czy trzymam się jadłospisu? Co jest dla mnie teraz najważniejsze w komponowaniu posiłków? Odpowiedź znajdziesz niżej.


Moje dzienne zapotrzebowanie kaloryczne zostało ustalone na 1800 kcal, proporcje pozyskiwania energii z poszczególnych makroskładników miałam ustalone na (dieta niskotłuszczowa):
Węglowodany: 65 / Białko: 15 / Tłuszcze: 20
(W razie zbyt niskiej kaloryczności, mogłam zwiększyć podaż węglowodanów i jeść bliżej proporcji 80/10/10.) 
Obecnie staram się je obcinać do około 1600 kcal, bo schudłam od tamtego czasu ponad 10 kg, więc jest ono mniejsze, miałam też zastój w spadku wagi i centymetrów. Bez bicia przyznaje się, że jadłospisu praktycznie nie przestrzegałam rygorystycznie... A to nie miałam jakiegoś produktu i nie miałam czasu skoczyć do sklepu, a to nie miałam ochoty na zupę lub surówkę z kapusty, ale starałam się jeść to co w jadłospisie, wymieniając posiłki między dniami, czy wymieniać produkty na podobne kalorycznością. Nie ważyłam jedzenia i nie ważę, bo bym zwyczajnie oszalała, staram się pilnować objętości, odmierzam porcję szklanką lub łyżką. Dieta ma być łatwa i przyjemna, nie może nas przytłaczać. Z czasem nauczyłam się sama intuicyjnie tak komponować posiłki, że nawet odbiegając mocno od jadłospisu, to wskazówka wagi i tak idzie w dół - a chyba o to chodzi. Jadłospis jest dla mnie inspiracją i bazą, która dostosowuje do moich zachcianek kulinarnych. Może i nie jest to dobre, ale jak już wspominałam nie lubię monotonii i rygorów, Jeśli Ty lubisz mieć wszystko ściśle określone i zaplanowane, to OK. Każdy musi znaleźć swój optymalny sposób na osiągnięcie sukcesu. W sprawdzaniu kaloryczności posiłków oraz pilnowaniu proporcji i dostarczaniu organizmowi odpowiedniej ilości witamin i minerałów pomaga mi CronometerJeśli wykonam wyjątkowo ciężki trening to pozwalam sobie zjeść więcej, ale to logiczne, że organizm potrzebuje wtedy więcej paliwa, pilnuje tylko aby zawsze było to zdrowe paliwo - "jesteś tym, co jesz!". Są też przerózne apki do monitorowania zjadanych kalori i aktywności fizycznej, ale szkoda mi na nie czasu ;)

Nie podam Wam tu dokładnego jadłospisu, bo nie jestem uprawniona do jego upubliczniania. Do tegao każdy z nas ma inne zapotrzebowanie kaloryczne i prowadzi inny tryb życia i nie każdy będzie chudł na jednej uniwersalnej diecie, bo trzeba ja dobrać indywidualnie. Pamiętajcie więc, że jedząc, to co ja możecie nawet zacząć tyć (sic!). Kluczem jest odpowiednie zbilansowanie wszystkiego i wsłuchanie się w potrzeby swojego organizmu. 

Postaram się ogólnie napisać, co jem przykładowo w ciągu mojego dnia.

  • I śniadanie: kanapki z twarogiem z tofu + pomidor, rzodkiewka, ogórek, seler naciowy itp - zależnie od tego, co mam w lodówce i od tego, na co mam ochotę + kawa rozpuszczalna z mlekiem sojowym lub zamiast twarogu guacamole, albo kanapki z wędzonym tofu, inny przykład, to 2 kanapki z masłem orzechowym, dżemem i bananem
  • II śniadanie: jak mam czas to koktajl lub smoothie, jak nie to wcinam banana, jabłko, gruszkę, kiwi lub inne owoce +/- 500g (do koktajli dodaję łyżkę chia lub świeżo mielonego siemienia lnianego)
  • obiad (jedzony na 2 razy): duży talerz zupy kremu z dowolnych warzyw lub pomidorowej, czasem krupniku, ok. 3/4 szkl kaszy lub ryżu + surówka z kapusty, albo warzywa do pochrupania, czasem buraczki ze słoiczka + 2-4 kotlety na bazie strączków (zależy od wielkości) lub 2 grube plastry pasztetu z fasoli lub soczewicy lub kotlety i duża ilość warzyw na patelnie z mrożonki przygotowanych bez tłuszczu, czasem jest to kalafior i brokuł z sosem fistaszkowym lub czosnkowym ze słonecznika
  • podwieczorek: najczęściej pomijam, bo jem obiad rozbity na 2 dania, jeśli obiad jest jednodaniowy to zjadam np. kilka ciastek marchewkowych, pudding/budyń z kaszy jaglanej, czasem zjadam 4 małe lub 2 duże kostki gorzkiej czekolady, najbardziej lubię z dodatkami - mięta, żurawina, skórka pomarańczowa (zależy od czekolady) - może nie najzdrowsze, ale lepsze to niż paczka kupnych ciastek :P
  • kolacja: sałatka z gotowej mieszanki sałat/szpinaku + papryka/ogórek/pomidor/oliwki - co akurat mam pod ręką i na co mam smaka + domowy dressing, jeśli ni przegięłam z ilością strączków, to wcinam hummus z marchewką, selerem naciowym i rzepą białą/rzodkiewką, świeżym ogórkiem + kawa zbożowa z mlekiem roślinnym

*w swojej kuchni używam bardzo wielu przypraw (o tym w poście "kuchenne must have"), unikam cukru (mam go pod dostatkiem w owocach) oraz ograniczam sól, syropu glukozowo-fruktozowego i tłuszczów utwardzonych unikam jak ognia, wyjątek dżemy, na które czasem mam ochotę 
*co by nie zapuścić korzeni w kuchi gotuję na kilka dni, czasem jednego dnia 2-3 obiady i mam na cały tydzień różne zestawy - wystarczy odgrzać, kotlety robię hurtowo, czasem mrożę
*zdarza mi się jadać fit ciasta i batony mocy, czy lody z bananów i masła orzechowego, ale zawsze zastępuje nimi któryś posiłek, nie są one przekąską między posiłkami, wyeliminowałam podjadanie między posiłkami
*jeśli w batonach/ciastach używam owoców lub suszonych owoców, to nie jem już w ten dzień owoców ani nie robię koktajlu/smoothie
*jeśli użyje do czegoś oleju/oliwy to obcinam tego dnia ilość orzechów/pestek/nasion
*owoce staram się jeść do godziny 14, podobno potem cukry się odkładają :P lepiej uważać, tak na wszelki wypadek
*jem też inne rzeczy, ale nie sposób jest wymienić wszystkiego w 1 poście, przykłady mogę mnożyć
*inne zasady, których przestrzegam znajdziesz TU [klik!]

➤ Obowiązkowo dużooo wody mineralnej, chociaż w chłodne dni mam z tym problem i nie zawsze dociągam do 1,5 l, latem lub przy intensywnych ćwiczeniach dochodzę nawet do 3-4 litrów + od jesieni herbatki owocowe/ziołowe/zielone (latem i podczas ciepłej wiosny/jesieni praktycznie w ogóle nie pije herbaty, nie mam na nią ochoty)

➤ Orzechy/pestki/nasiona są niezbędne w zdrowej diecie, nie wymieniłam ich w przykładowym jadłospisie, bo różnie je spożywam, często dodaje do czegoś, albo chrupie orzechy do śniadania ich ilość zależy też od tego, czy zgrzeszyłam i dodałam gdzieś olej/oliwę. Średnio 3 łyżki dziennie. Uwielbiam słonecznikowy sos czosnkowy lub twarożek z pestek słonecznika.

➤ + płatki drożdżowe jako źródło witamin z grupy B i innych ważnych składników odżywczych, plus chia lub siemię lniane , które wymieniłam w jadłospisie

➤suplementacja witaminą B12 przez cały rok oraz D w okresie jesienno-zimowo-wiosennym (wszystkożercy też powinni supmementować te witaminy!)

Pewnie wydaje się Wam, że jem dużo - tak jem dużo, ale zdrowo, co ważne i wciąż chudnę ;) Nie robię ze swojego ciała śmietnika. Skoro już wiecie, co jem i Wasza ciekawość w tym temacie chyba została zaspokojona, to niebawem dowiecie się szczegółowo o mojej aktywności fizycznej. trzymajcie rękę na pulsie! Obserwujcie, aby być na bieżąco ;)

Chętnie przeczytam w komentarzach o tym, co Wy robicie dla siebie? Czy już dbacie o to, co wrzucacie do brzucha, czy dopiero planujecie przejść na zdrowsze odżywianie?
Już na sam koniec pamiętajcie, że brzuch robimy w kuchni!

70% sukcesu to dieta, 30% ćwiczenia!

Udanego tygodnia!


czwartek, 17 listopada 2016

Krytyczny moment i decyzja o rewolucji w moim życiu, czyli o tym, jak zacząć zdrowo się odżywiać.

grafika google
Ten krytyczny moment, to był dzień pod koniec czerwca, kiedy waga pokazała 96 kg przy wzroście 165 cm... Jest początek lipca 2016 roku, niespełna 1,5 miesiąca przed moimi 29 urodzinami i decyzja - albo teraz albo nigdy! Mam nieco ponad rok żeby do 30-stych urodzin zostać najlepszą wersją samej siebie!!! Powiedziałam sobie: "Dziewczyno, masz ostatnia szanse żeby się ogarnąć i doprowadzić do ludzkiej postaci! Nikt tego za ciebie nie zrobi! Teraz masz najlepszy czas, zegar tykający do 30-stki i świadomość, że z wiekiem będzie coraz trudniej schudnąć muszą ci dać mega motywacje!" I tak się stało - koniec z wymówkami, nie ma, że boli, że od jutra, że mi się nie chce. Jeśli mnie znacie, to wiecie, że jestem cholernie uparta i dążę do celu niemalże po trupach jak coś sobie postanowię. 

W sumie, to nie waga zadecydowała o rewolucji w moim życiu. Bardziej to, że nie mogłam już patrzeć na swoje odbicie w lustrze, w witrynach sklepowych, coraz trudniej było kupić fajne ciuchy, które dobrze leżały. Wcześniej zamiast się ogarnąć, to jadłam na pocieszenie. Tamtej Anki już nie ma! i nie wróci! Chciałam się też zmierzyć sama ze sobą, bo bądźmy szczerzy - odchudzanie wymaga od nas niezłej dyscypliny i mega samozaparcia i uporu, zwłaszcza na początku, zanim przestawimy się na zupełnie inne życie i je polubimy bardziej od wcześniejszego. Nie będę owijała w bawełnę, jeśli nie masz jaj ze stali i silnego charakteru, to będzie Ci ciężko schudnąć raz a dobrze i to bez efektu jojo.

Początki? Bardzo niewinne. Myślałam, że będzie jak zwykle, czyli stracę troszkę brzuszka jak co lato, bo jest masa świeżych warzyw i owoców a przez upały nie miewam ochoty na konkretne jedzenie. Nie miałam planu, ale gdzieś w głowie tliła się myśl, że teraz muszę, że do 30-stki będę szczupła i piękną. Nie było to jednak moja obsesją. 
grafika google
Nie lubię słowa "dieta" i "odchudzanie" na ich widok lub dźwięk mam gęsia skórkę. Dlatego też unikam tych słów na moim blogu i w życiu. Jeśli już mówię o diecie, to mówię o diecie wegańskiej, ale dla mnie to bardziej styl życia niż dieta w rozumieniu potocznym. Dieta i odchudzanie wielu ludziom źle się kojarzy (mi również), mówiąc przechodzę na dietę ludzie najczęściej niestety tylko na chwile zmieniają swoje odżywianie i tak w kółko, bo lato się zbliża, bo sylwester i trzeba się w kieckę zmieścić. A w tym wszystkim nie o to chodzi! To nie ma być męczarnia, kara i katorga, żeby mieć efekty trzeba polubić nowy, zdrowszy styl życia już na zawsze. Bez tego moim zdaniem nie ma mowy o sukcesie. Pamiętajcie, że nie ma jednej uniwersalej recepty na sukces, nie istnieje "dieta cud", która uczyni Was szczupłymi i pięknymi bez Waszej pracy.

Co więc zrobiłam, że zaczęłam chudnąć? Poniżej moje małe kroczki do sukcesu:

  • Mocno ograniczyłam porcje, ale warzywa i owoce jadłam praktycznie do oporu, również te pieczone, gotowane, czy duszone. 
  • Ilość zjadanego dziennie pieczywa ograniczyłam do 1-4 małych kromek pełnoziarnistego chleba lub 2 bułeczek fitness, były dni kiedy w ogóle nie zjadłam pieczywa. Ograniczenie pieczywa było chyba najtrudniejsze, bo kocham kanapeczki. 
  • Koniec z majonezami, pesto, sosami, frytkami, pasztetami i burgerami, smażonymi plackami ziemniaczanymi/cukiniowymi itp ze spora zawartością oleju/oliwy - tego też mi brakuje, bo te same dania okrojone z tłuszczu nie smakują tak dobrze, jak ich niezdrowa wersja, ale można się przyzwyczaić ;)
  • Koniec z wieczornymi posiadówkami przy kompie czy przy filmach/serialach z kilkoma piwkami i/lub butelką wina + ciasteczka, paluszki, chipsy, orzeszki (Michał zawsze musiał coś przynieść robiąc zakupy... a jak wiadomo, to co leży na półce cholernie kusi) Tak wiele wegańskich produktów jest niestety śmieciowym i wysoko przetworzonym żarciem.
  • Wyeliminowałam praktycznie całkowicie makarony ze swojego menu, a kochałam je bardzo i to w sporych ilościach, teraz od wielkiego dzwonu zjem max szklankę gotowanego ciemnego makaronu.
  • Biały ryż zamieniłam na brązowy.
  • Zawsze jadłam dużo kasz, ale teraz jem ich jeszcze więcej, króluje u mnie jaglana, z której można zrobić dosłownie wszystko! oraz gryczana niepalona.
  • Skończyły się tofurniki i inne nie do końca zdrowe ciasta robione przynajmniej raz w tygodniu, bita śmietana (tak, tak to wszystko da się wyczarować na diecie wegańskiej i jest to prostsze w wykonaniu niż na diecie tradycyjnej, niestety...).
  • Dużooo wody mineralnej/źródlanej - podczas upalnych dni, w których dodatkowo sporo ćwiczyłam potrafiłam wypić nawet 3-4 litry wody, teraz kiedy jest zimno bywa, że trudno jest mi dopić do 1,5 l, muszę się poprawić.
  • Jak tak myślę, to chyba całkowicie odstawiłam produkty wysoko przetworzone, a jeśli nie, to ograniczyłam ich spożycie do minimalnego minimum.
  • Pokochałam chrupanie surowej marchewki oraz kalarepki, za czym nie przepadałam .
  • Gęste zawiesiste zupy zamieniłam na krezy warzywne bez kropli oleju, czy oliwy.
  • Pożegnałam sery wegańskie i większość gotowych past - praktycznie sam tłuszcz.
  • Skończyło się pochłanianie kupnych pierogów w dużych ilościach, przez te 4,5 miesiąca zjadłam tylko 3 lub 4 400gramowe paczki i to w kryzysowych sytuacjach, bo nie miałam czasu/siły/czasu/ochoty gotować i planować obiadu.
  • Maniakalnie zaczęłam przestrzegać 5 lub 6 mniejszych posiłków dziennie i to bez względu na sytuację i porę dnia - marchewki i jabłko w pudełku w pracy na 2 śniadanie lub w tramwaju/autobusie, brokuł i/lub kalafior z kotletem w parku podczas spaceru z psem lub wizyty z dzieciakami, którymi się opiekowałam na placu zabaw, litr koktajlu mleczno-owocowo-szpinakowego/jarmużowego.
  • Zaczęłam regularnie i bez ociągania się ćwiczyć, nie ważne, że wstałam przed 5 rano i o 19 wróciłam do domu - trening musiał być i kropka! Przez dłuższy czas ćwiczyłam 6-7 razy w tygodniu, czasem po 2xdziennie, bo skoro efekty były tak dobre i widoczne, to chciałam je jeszcze bardziej podkręcić. Za mądre to nie było, ale o treningach będzie oddzielny post, bo może kogoś to ciekawi.
  • Planowanie posiłków i gotowanie ich na zapas do pudełek oraz systematyczne zakupy z listą w ręku też stały się codziennością, bo jak nie ma co zjeść, a lodówka jest pusta, to bardziej prawdopodobne, że sięgniemy w sklepie po chipsy, ciacha lub jakieś słodkie bułeczki żeby zaspokoić głoda. Życie na pudełkach i butelkach/bidonach bardzo pomaga w odchudzaniu.
  • Cukru w tamtym momencie nie używałam praktycznie w ogóle, sól też od dawna ograniczyłam do minimum.
  • Odstawiłam colę definitywnie, rzadko ją piłam ale jednak się zdarzało, a jak się zdarzyło to w większych ilościach...
Czasem sama się sobie dziwię, jak dałam radę, bo całe lato miałam zawalone obowiązkami po kokardę. Myślę, że chyba niczego nie pominęłam, jeśli coś pominęłam, to dopisze w komentarzu lub edytuje post. 
grafika google
Od tamtego dnia minęło trochę ponad 18 tygodni. Rewolucja nadal trwa. To już nie są wyrzeczenia, to nie jest ciągła walka z lenistwem i samej ze sobą. Teraz zdrowy styl życia, stał się moim drugim ja i nie wyobrażam sobie powrotu do tamtej mnie. Chociaż jestem tylko człowiekiem i pewne grzeszki się zdarzają, ale nie czuje się winna i nie zajadam poczucia winy kolejnym "zabronionym" posiłkiem. Cheat meal - oszukany posiłek robię sobie głównie w nagrodę za dobrze zrobiony, ciężki trening lub w ramach uczczenia zgubienia większej ilości kg lub centymetrów, ale nigdy nie był to w moim wykonaniu posiłek, który mocno odbiegał od zdrowego odżywiania. Średnio są to 2-4 takie posiłki w miesiącu.

Pewnie niektórym z Was, którzy to czytają wydaje się, że to heroiczne poświęcenie, że tak nie da się żyć - ja tak nie uważam, dla mnie to jest teraz normalny styl życia. To tylko wygląda tak strasznie, zwłaszcza na początku. Moje jedzenie ma kolory i smaki, jest różnorodne. O jedzeniu i wizycie u dietetyczki, treningu, efektach, słabościach będą inne posty. To nie będzie kolejny fit blog, ale może komuś moja pisanina pomoże w podjęciu decyzji o zmianie swojego stylu życia na lepszy?

Trzymajcie się cieplutko i nie dajcie się listopadowej chandrze! 

poniedziałek, 7 listopada 2016

Dlaczego byłam i wciąż jestem gruba?

Brzmi trochę, jak wyznanie anonimowej grubaski? No, może troszkę ;) 

Od kiedy pamiętam zawsze byłam grubsza niż rówieśnicy. Jednak jako niemowlak gubiłam się w szpitalnym łóżeczku. Dlaczego jestem gruba? Dobre pytanie! Może troszkę geny się do tego przyczyniły? Babcia, która gotowała super obiadki i dokarmiała? Moje ciągłe chorowanie, alergie i branie miliona sterydów i innych, jak się później okazało niepotrzebnych leków...? Później jako nastolatka przeszłam na wegetarianizm i musiałam sama sobie gotować i organizować posiłki. Te 15-16 lat temu nie było tak powszechnego dostępu do Internetu, nie było skąd czerpać wiedzy o zbilansowanym odżywianiu. Lekarzom nie można się było przyznać, że nie je się mięsa, bo wszystko zgonili na to, jako powód problemów zdrowotnych.

Moja dieta bazowała więc na nabiale i produktach mącznych - z czym zjeść kanapki? Oczywiście ser żółty, dużo... twarogi, mleko (wiejskie i tłuściutkie od krowy), spore ilości białego pieczywa, pierogi, makarony, naleśniki... Jogurciki owocowe i dużooo soków owocowych, bo przecież to samo zdrowie! Cukier i syrop glukozowo-fruktozowy - tak faktycznie, to samo zdrowie. Dużo smażonych placków warzywnych, niestety w sporej ilości oleju... Pamiętam, że kupienie wtedy pasztetu sojowego, czy kotletów sojowych, tych suchych, z których można robić niby schabowe graniczyło z cudem. Zwłaszcza na Podkarpaciu, skąd pochodzę. Dużo gotowych sosów i zupek... To nie mogło skończyć się dobrze. Podejmowałam wiele prób nieudolnego odchudzania, ale zawsze kończyło się efektem jo-jo.

Do tego piwko, sporo piwka i inny alkohol... a jak wiadomo trzeba to czymś zagryźć: chipsy, orzeszki, paluszki, frytki... Lubiłam i nadal lubię jeść, ale teraz robię to z głową!

Efekt? 96 kg przy wzroście 165 cm, 29 lat - początek lipca 2016 roku i decyzja, że albo teraz albo nigdy! 

Powiecie, że się zapuściłam, jak mogłam itd., no cóż jedzenie było receptą na wszystko. Do tego nigdy nie czułam się szczególnie źle z moją wagą, nikt widząc mnie nie wierzył, że ważę aż tyle. Zawsze byłam aktywna. W sezonie jeździłam bardzo dużo rowerem, często około 50 km, starałam się robić 30 km kilka razy w tygodniu. Do tego brzuszki, przysiady, 6 Weidera i różne inne cuda, trochę ćwiczeń na ławeczce z obciążeniem. Do tego sporo fizycznej pracy podczas pomagania u babci (np. przerzucenie tony węgla, czy zniesienie kilku metrów drzewa do szopy, albo wykopywanie kilkudziesięciu drzewek samosiejek różnej wielkości). 
Miałam lepsze okresy, nie wiem ile wtedy ważyłam, bo waga była moim wrogiem.

Z racji sporej ilości mięśni, które posiadam pewnie nigdy nie będę chudziutką, eteryczną blondynką. W mojej głowie też pewnie na zawsze pozostanie obraz grubaski. Teraz mimo, że żadne ciuchy na mnie nie pasują, wiszą jak worki, z góry XXL wchodzę spokojnie w M, spodnie z 46 na 40 (niestety mało, które pasują, bo mam potężne łydki i w mało co się wbijam, a jak się wbiję to w pasie wszystko jest za duże...) to w lustrze nie widzę tego, że schudłam. 

A ty Droga Czytelniczko lub Czytelniku, dlaczego masz problem z nadprogramowymi kilogramami (jeśli go masz)? Wydaje mi się, że do podstawa i klucz do rozpoczęcia walki o lepszą lub najlepszą wersje swojego ciała!

W kolejnych postach będzie szczegółowo o mojej diecie (i cudownej dietetyczce), treningach i efektach? Jesteście ciekawi? Zapraszma do obserwowania!

Miłego dnia Kochani! :)




piątek, 28 października 2016

3,2,1... START!!! Najlepsza wersja samej siebie do 30-stki!

STARTUJEMY!!!
No więc tak, to pierwszy mój post na tym blogu. Swoją przygodę z blogowaniem rozpoczęłam ponad rok temu od nieistniejącego już bloga weg_Anka_i_Tajga, który zmienił się na: Tajga - Owczarek Mazowiecki Kelpie. Z weg_Anki powstał ten oto blog, który teraz czytacie: weg_Anka_i_jej_świat. Wcześniejsze posty zostały przeniesione z poprzedniego bloga.

Tyle w woli wyjaśnienia. Dzisiejszy post będzie o totalnej zmianie w moim życiu, która rozpoczęła się w lipcu tego roku, a z którą nosiłam się od wielu lat, ale jakoś mi nie wychodziło... zawsze było jakieś "ale" - DIETA. Nie, nie będzie tu diet 1200 kcal ani głodówek! Ten post będzie jedynie wstępem do całej historii, albo przygody, która wciąż trwa.




Zaczęłam się zdrowo odżywiać, zmieniłam nawyki żywieniowe i styl życia. Poniekąd można powiedzieć, że stałam się nowa osobą, dlaczego? Pomyślałam sobie: "jak nie teraz, to nigdy!" Rok przed 30-stką, to najlepszy czas na zmiany. Zmiany totalne. Mam zamiar do tego czasu osiągnąć najlepszą wersję samej siebie! :) Nie dam Wam recepty na sukces, ale może zmotywuje kogoś do działania? Zainspiruje do walki o samą (samego - może jakiś pan też to przeczyta ;) ) siebie. Nie ma jednego sposobu na osiągnięcie celu dla każdego. Nasze ciała i organizmy różnią się od siebie, prowadzimy różny tryb życia, mamy różne cele, inne rzeczy sprawiają nam przyjemność itd itp.

Zaczęłam od banału - MŻ (mniej żreć) :P i tak w jakiś miesiąc straciłam 10 kg ;) to mnie niesamowicie zmotywowało, bo skoro bez większego wysiłku tyle się udało, to może warto bardziej się wysilić i pociągnąć dalej odchudzanie.

Dodam, że zawsze prowadziłam mocno aktywny tryb życia i mimo sporej nadwagi miałam dobrą kondycje. Posiadanie psa od niemal 3 lat i codzienne spacery po 8-15 km tylko mi w tym pomagały ;) od dzieciaka uwielbiałam jeździć na rowerze i temu zawdzięczam moje mega łydy, z którymi niewiele można niestety zrobić...

Dobra na dziś tyle, bo to tylko wstępno-organizacyjna notka. Jesteście ciekawi "diety"? Treningów? Motywacji? Efektów? - zachęcam do obserwowania ;) Tak wiem, blog nie wygląda jeszcze zbyt dobrze, ale obiecuje go ogarnąć! Muszę przemyśleć jeszcze parę rzeczy. Mam nadzieje, że tak jak dla mnie i dla Was treść będzie ważniejsza od zdolności informatycznych ;)

Co dziś zrobiłaś/zrobiłeś dla siebie? Ja jestem już po treningu i staram się dbać o "czystą michę" oraz picie dużych ilości wody.

Chcesz dobrej rady? NIE MA "OD JUTRA!"

Zamiast tylko oglądać metamorfozy i filmiki z ćwiczeniami i zazdrościć innym sama/sam "ZACZNIJ TU i TERAZ, OD DZIŚ!"

Miłego dnia :) :) :)



środa, 12 października 2016

Jesień... byle do wiosny!


I znów przyszła jesień...

Jak zwykle za szybko :( nie zdążyłam nacieszyć się latem a już musiałam wyjąć grube bluzy, czapki, szaliki i rękawiczki. Gdyby ta jesień była jeszcze słoneczna... Za ciepełko też bym się nie obraziła ;)

Ale nic z tego! Nie ma polskiej złotej jesieni, za to mamy chmurny i deszczowy piździernik. Jak żyć? Nawet na blogu zapanowała jesień - brak wpisów, bo jest mi źle. Nie chce pisać czegoś byle to napisać, zdecydowanie wolę publikować, bo chce, bo mam wenę do pisania. Może jak ponarzekam sobie, to przełamie tą złą passe...?
Tu chyba jedna z ostatnich w tym roku koniczynek. Dookoła niej krople deszczu, który akurat przestał padać tuż przed naszym spacerkiem i nawet chwilami słoneczko wyglądało zza chmur. Więcej takich pozytywnych dni poproszę!

Miałam tyle pomysłów na pisanie, tyle miałam zrobić, ale jak patrze za okno to mam ochotę tylko na jedno. Mam ochotę zaszyć się w śpiworze, gdzieś w kącie pod łóżkiem lub w szafie i wyjść dopiero kiedy zaświeci słońce a temperatura powietrza przekroczy 15 stopni na plusie. Na pocieszenie nie dodam tu smętnych szarych zdjęć, będzie słonecznie i kolorowo. Może odczaruje tym te szare dni?




Z czym kojarzy się Wam jesień? Mi niestety z niczym przyjemnym ani pozytywnym. No dobra jest jedno pozytywne zdarzenie, które miało miejsce jesienią - w listopadzie 2013 roku Tajga stała się członkiem mojej rodziny, pełnoprawnym domownikiem.
Chłód, deszcz, coraz krótsze dni, brak kolorów, nagie drzewa, chmury, brak słońca - to zdecydowanie nie są komfortowe warunki życia dla mnie. To bardziej egzystencja niż życie. Wiem smęce, ale co zrobić kiedy mniej więcej taka sytuacja trwa już dwa tygodnie z małymi przerwami.



Zdecydowanie jestem dzieckiem słońca! No, ale cóż, mieszkam w Polsce, gdzie klimat ani trochę nie sprzyja ciepłolubnym dzieciom słońca. Jakoś trzeba się wziąć w garść. Jako tako egzystuje chyba tylko dzięki Tajdze, z którą nie tylko muszę, ale chcę wyjść. Nawet kiedy pogoda nie rozpieszcza, to spacer z psem daje mi mega kopa. Nie ukrywam jednak, że zdecydowanie bardziej wolałabym spacerować latem od 4 rano, kiedy słoneczko już wstaje, niż teraz, kiedy o 7 rano nadal jest ciemno jak w ...dupie! Energii dodają mi też codzienne lub prawie codzienne treningi, po których jestem nakręcona jak katarynka i mogłabym góry przenosić ;)



Takie piękne widoki tylko na Kamionkowskich Błoniach Elekcyjnych! Uwielbiam tam spacerować! Cudowne miejsce i dużo niezabetonowanej jeszcze przestrzeni.



Niestety podczas tego spacerku Tajga totalnie nie chciała współpracować jako fotomodelka.





Kto rano wstaje ten takie cudne liście fotografuje podczas spacerku z psem ;)
Takie cuda tylko na Zakolu przy Wiatracznej (Grochów)

A swoją drogą, lubicie dynie? Ja niestety oprócz ciasta (robione jak marchewkowe), czy placuszko-racuszków nie mogę się do dyni przekonać. Właśnie planuje kolejne podejście, może w gulaszu z innymi warzywami jakoś mi przejdzie przez gardło i może się polubimy?

Tak oto od depresyjnego i posępnego początku przeszłam do niemal wesołego i optymistycznego tonu - BYLE DO WIOSNY !!! albo przynajmniej do słonecznego dnia! ;)

Trzymajcie się cieplutko i zażywajcie duuużooo okładów z piesków i kotków, czy innych zwierzaczków! :)

PS: Pisząc tą notkę uświadomiłam sobie, jak bardzo brakowało mi regularnego pisania. Nagle humor mi się poprawił, mimo tego, że za oknem z godziny na godzinę jest gorzej... Ruszam więc z kopyta z prawie psim komiksem ;)

niedziela, 11 września 2016

DZIECKO?! NIE, dziękuje! O bezdzietności z wyboru.


Przyszedł moment na mój głos, na uzewnętrznienie się, dziś nie będzie ani słowa o psich zabawkach, o spacerach, o smyczach i obrożach. Dziś będzie o czymś zupełnie innym.
Dziś poruszę jakże kontrowersyjny temat, jakim jest bezdzietność z wyboru. Tak, powiem to głośno tu i teraz, wiem, że pewnie będzie hejt, ale trudno. Jeśli nie chcesz, jeśli czujesz, że post może Cię obrazić lub być bolesny, to nie czytaj dalej.

NIE  CHCĘ  MIEĆ  DZIECI!  NIE  MAM  INSTYNKTU  MACIERZYŃSKIEGO! 

Jak dla mnie nie ma nic gorszego od pytań i tekstów typu:
  • "masz prawie 30 lat (wstaw odpowiedni wiek) nie myślisz o dzieciach?"
  • "będziesz sama, nawet szklanki wody nikt ci nie poda na starość"
  • "zobaczysz, po 30 zmienisz zdanie"
  • "na każdego przychodzi czas"
  • "urodzisz, to zmienisz zdanie"
  • "nikt cie nie będzie chciał, bo przecież każdy facet chce zostać ojcem"
  • "dzieci to szczęście i skarb"
  • "tak super jest być w ciąży a poród jest taki cudowny"
  • "kobiety są po to żeby zachodzić w ciąże i rodzić"
  • "kobieta musi być matką"


TO  JEST  MÓJ  BRZUCH!!!  MÓJ  BRZUCH  =  MOJA SPRAWA,  NIE WASZA

Jeśli już kiedykolwiek w przyszłości naszłaby mnie ochota na dziecko to bym je adoptowała. Dla mnie z dziećmi jest trochę jak z psami - dopóki jest ich tak wiele w domach dziecka/schroniskach nie mamy moralnego prawa sprowadzać na świat nowych. Amen. - Tak zdaje sobie sprawę, że to niektórych oburzy, ale każdy ma prawo do takich, czy innych decyzji we własnym życiu oraz poglądów i przekonań.

Dlaczego nie chcę mieć dzieci, jesteście ciekawi? Odpowiedź w punktach poniżej (to tylko wierzchołek góry lodowej):
  • nie lubię dzieci, nie kręcą mnie i nigdy nie marzyłam o dziecku, macierzyństwie, ciąży i całym tym bagnie, ba nawet w dzieciństwie nie bawiłam się w dom, w mamę i tatę, lalek również nienawidziłam
  • ból przy porodzie
  • nieodwracalne zmiany w ciele (podejrzewam, że i w psychice też)
  • utrata wolności i niezależności
  • brak intymności, pogorszenie się relacji partnerskich
  • brak czasu tylko dla siebie
  • bo jestem odpowiedzialna a sprowadzanie na świat kolejnych istnień jest w danej sytuacji niemoralne (przeludnienie, brak wody pitnej, jedzenia, zanieczyszczenie środowiska itd., itp)
  • od dzieci zdecydowanie bardziej wolę psy ogólnie zwierzęta
  • dzieci i tak się na nas potem wypinają i maja nas gdzieś

Tak jestem egoistką, tak jestem wygodnicka, ale i odpowiedzialna zarazem ;) Dziecko to odpowiedzialność na minimum 18 lat, a jak widzę postępowanie części rodziców, to dochodzę do wniosku, że mój pies ma lepszą opiekę, poświęcam mu więcej czasu, jest lepiej wychowany i ma lepsza opiekę medyczną niż tamte dzieciaki. Ot, smutna prawda. Life is brutal.

Tu znajdziecie piosenkę idealnie pasującą do tematu: https://zdradapalki.bandcamp.com/track/o-take-polske

Uważam, że to bardzo krzywdzące, że to na nas kobietach jest wywierana taka presja na dziecko. Facetów około 30-stki nikt nie nagabuje ciągle dlaczego nie mają jeszcze dzieci, że zegar tyka, że przecież muszą mieć dziecko. Kiedy mówią, że nie są gotowi, to nikt nie zasypuje ich deszczem pogardy i pytań "ale jak to??!". Tymczasem my też jesteśmy ludźmi, myślimy i czujemy, więc z łaski swojej odwalcie się od nas! Nie każda chce być chodzącym inkubatorem, nie każda to matka polka z powołania - koniec i kropka!


"Brak potomstwa to czasem wybór, a czasem czyjeś nieszczęście. Każdy ma swój skomplikowany los, dlatego wyjątkowym nietaktem jest wypytywanie o to, co dla większości z nas jest sprawą bardzo intymną.

Podziwiam matki, podziwiam ojców, w ogóle to podziwiam rodziców, którzy spełniają się w rodzicielstwie. Trudno mi sobie wyobrazić, jak to jest ogarniać czyjeś istnienie od A do Z. Jednak kiedy ktoś wchodzi w moją prywatną strefę ze swoim pytaniem o to, kiedy będę gotowa się rozmnażać, to czuję bunt i niezgodę. Nie dlatego, że jestem feministką, ale dlatego, że jestem człowiekiem. Człowiek ma prawo do swoich wyborów i nikt nie powinien go osądzać.

I na koniec – czy istnieją matki feministki, które zapewne przyznałyby mi rację? Dokonały innego wyboru, mają dzieci, zapewne raz są przeszczęśliwe, a innym razem super zmęczone. O rodzicielstwie piszą Sylwia Chutnik, Agnieszka Graff oraz Anna Kowalczyk aka Boska Matka i bynajmniej nie jest to głos ignorowany we współczesnym polskim feminizmie. Tych głosów jest coraz więcej, bo ta dyskusja się toczy nie od dziś". [fragment z "Wmawianie dziecka w brzuch"]

Nieco żartobliwie nazwałam grupę na FB Psie matki / Psi ojcowie, ale absolutnie nie popieram stwierdzenia, że adoptuje się (czy nabywa w inny sposób) psa lub inne zwierzę po to, aby ukoić/oszukać instynkt macierzyński, aby wypełnić lukę, bo nie ma się dzieci. Bycie psią matką, czy psim ojcem to według mnie zupełnie inny wymiar. Tu nie ma mowy o przypadku, wpadce, skuszeniu się na przysłowiowe już 500+, nikt z nas nie pozostawia psa samemu sobie, żeby się pobawił, nie pozbywamy się naszych psich (lub kocich, czy innych zwierzęcych dzieci), aby odpocząć. Odpoczywamy z nimi lub przy nich. My akurat bardzo aktywnie. Nie umiem odpoczywać biernie i bardzo mnie to męczy. Nasze zwierzaki sprawiają, że czujemy się szczęśliwi, odprężamy się przy nich, uczą nas niekiedy pokory i cierpliwości - mówię tu za siebie, ale myślę, że wielu psiarzy się ze mną zgodzi. Moje życie zmieniło się dzięki Tajdze na lepsze, teraz wiem, co chcę w życiu robić, ale ciiii! (jeśli się uda, to dowiecie się o tym ;) ).

Jeśli kogoś interesuje temat, ma takie samo zdanie jak ja bądź inne to zapraszam do dyskusji w komentarzach, ale uprzedzam - nie toleruje obrażania!


E D I T: (zapomniałam dodać)  Dodam tylko, że ubolewam nad tym, że w Polsce nie ma kastracji/sterylizacji na życzenie. Oczywiście po konsultacji z psychologiem/psychiatrą, to rozwiązałoby w pewien sposób problem zakazu aborcji "na życzenie" oraz zmniejszyło ilość niechcianych dzieci oraz uratowało zdrowie (psychiczne i fizyczne) kobiet a czasem i życie, kiedy w desperacji próbujemy różnych "alternatywnych" sposobów. Trzeba pamiętać, że niechciana ciąża dla kobiety to wielki dramat! A nie oszukujmy się, żyjemy w XXI wieku i sex jest przyjemnością również dla nas. No i pewnie mało kto uważa, jak kościół, że akt powinien prowadzić do poczęcia, czy jakoś tak oni głoszą.

czwartek, 4 sierpnia 2016

Co mi daje większego kopa niż poranna kawa?

niestety dzis ze względu na deszcz i brak dobrego światła zdjęć brak, tu aport podczas ciepłego letniego popołudnia
Ciekawe jaka była Wasza pierwsza myśl po zobaczeniu tytułu tego posta? ;) Tak się zastanawiam, czy ktoś zgadł o czym będzie dzisiejszy wpis...

Zacznę od tego, że za kawą nigdy jakoś szczególnie nie przepadałam - fakt piję, ale słabą, rozpuszczalną, tylko jedna dziennie do śniadania, no i z mlekiem (roślinnym oczywiście!)

Wiecie co mi w takim razie daje prawdziwego kopa z rana? Potężny zastrzyk endorfin? Dlaczego chce mi się żyć bardziej, nawet jeśli za oknem chmury? Tym kopniakiem jest poranny, dłuuugi spacer z Tajgą! (zawsze jakieś 10 km, najlepiej jak uda się 15 i więcej...)

Dzisiejszy ranek. Budzik 4:30. Siku, kupka, mycie włosów, szybkie suszenie, szklanka wody w między czasie, 2 naleśniki z wegańskim twarożkiem jagodowym, jakieś ciuchy na siebie, wrzucam do psiej torby psie akcesoria, woda, piłki, woreczki, smaczki. Godzina 5:15 wychodzę z domu, po 5 minutach zaczyna padać lekki deszczyk, nie chce mi się wracać po kurtkę, zaraz przestanie pomyślałam - nie przestało... To nic! Spacery w deszczu maja swój urok! Szczerze nawet nie czułam, że pada, nie przeszkadzało mi jeziorko w butach, woda kapiąca z włosów. Tajga szczęśliwa, ja również. Dochodzimy do parku, budzę się na dobre, Tajga aportuje Liker jak szalona, przeciągamy się. Czuje się świetnie - tylko ja i mój pies. Deszcz zelżał robimy około 5 km spacerkiem po parku, potem znów aport, głaski i przytulaski. Wracamy do domu, jest 7:10, mokre, brudne i szczęśliwe. Suszenie, szybka zmiana ciuchów, Tajga dostaje swoją miskę, potem żwacze, jak wychodzę, kawka. 7:35 jestem na przystanku, jadę do pracy, jestem już 3 godziny na nogach a czuję, że mogę przenosić góry!

Kocham poranne spacery z moim psem! Gdybym tylko jeszcze nie musiała później gonić do pracy, ale cóż... life is brutal!

Nigdy nie sądziłam, że kiedyś będę wstawała tak wcześnie rano dlatego, że chcę, a nie muszę. Mimo, że jestem na diecie baterie mi się nie rozładowują. Po powrocie do domu i krótkim oddechu biorę się za trening - twister 15 min, agrafka, rowerek stacjonarny 15 km w 34 minuty, brzuszki. Zrobiłam obiad na jutro. No i siedzę przed kompem, bo postanowiłam wrzucić taki luźny post. Zdaję sobie sprawę z tego, że być może nie ma takiej drugiej wariatki jak ja :P  Ale ja kocham poranne spacery - prawie pusty park, wyludnione jeszcze ulice, brak nieogarniętych psów i ich właścicieli, poranny chłodek, szczęście wymalowane na pysku mojej suczy... Chwilo trwaj! Dodam też, że jeszcze bardziej uwielbiam takie spacery w dni wolne od pracy, kiedy mogę sobie przedłużyć taki spacer do 3-4 godzin, dobić na liczniku więcej kilometrów, powłóczyć się ot tak bez celu i bez pośpiechu, czasem porzucać dekle. Szkoda, że nie mamy nikogo do towarzystwa podczas takich naszych wariacji porannych...

Nigdy nie sądziłam, że kiedyś będę bez złości i przymusu spacerowała w deszczowy, pochmurny poranek i w dodatku, że będzie mnie to jarało! 

Dochodzi moja 17-sta godzina na nogach, a ja chciałabym coś jeszcze zrobić, gdzieś wyjść. Lubię żyć na maxa, nie znoszę marnować życia i czasu! Tak mnie jakoś naszło na spontana podzielić się tym z Wami :) 

A co Wam daje kopa mocniejszego niż poranna kawa? Jestem bardzo ciekawa, czy macie jakieś swoje małe fiksacje ;) 

Dobrej nocki! (jutro w końcu weekend!)